pdc

pdc

niedziela, 17 lutego 2013

Rozdział 7. - Tak długo Cię nie widziałem.

Tak, wiem, zjebałam. Przepraszam. Wiem, że długo czekaliście ale nie wiem co sie ze mną dzieje ostatnio. Nie będę się tu rozpisywać, bo i tak to Was pewnie nie obchodzi. Powiem tylko, że miałam jakąś blokadę twórczą.
 Powiem Wam, że ten rozdział jest jakiś dziwny. Pojawia się coś czego nikt sie nie spodziwał - czyli supcio ;D, ale jest taki jakby bez życia :/ A szczególnie końcówka. Jakby mi w nim czegoś brakowało. Jak coś zauważycie to dajcie mi znać, może w następnym rozdziale zrobię to lepiej. Może to ta kolacja...sama nie wiem. Zresztą nieważne. Ważne, że jest rozdział.
Teraz biorę się za IIWYB. Miałam już tam wcześniej coś nabazgrane ale KTOŚ domagał się rozdziału tutaj ;3 więc napisałam go specjalnie dla Ciebie, Słońce.
A potem pojawi się prolog na nowym opowiadaniu. BMPDJeśli macie jakieś pytania lub zażalenia to wpadajcie tu a pytania do postaci (zaraz po przeczytaniu rozdziału oczywiście) tu
Następny rozdział po 16 komentarzach, Pieszczochy!
      ENJOY!!!



Czwartek, 12 lipca 2012.
      Od dłuższego czasu zastanawiałem się nad wymówką. Nic ciekawego, mądrego ani logicznego nie przychodziło mi do głowy. Bo to jednak nie było proste, wpaść na dobry pomysł, gdyż od południa wypełniałem te głupie papiery a do czternastej musiałem skończyć, więc zostało mi pół godziny i dziesięć stron. A to nie jest wcale motywujące.

      Na szczęście nie byłem sam. Za drzwiami, przy swoim biurku siedziała Margie i też się głowiła. No bo jaka wymówka będzie dobra, by nie zranić Harry'ego ? To właśnie było najgorsze. Hazz jest taki wrażliwy, że nawet źle wypowiedziane przeze mnie słowo jest wstanie go skrzywdzić, albo i nawet doprowadzić do płaczu. A tego nikt by nie chciał.

      Miałem kilka dobrych opcji ale za każdym razem kiedy dobrze to przemyślałem i przeanalizowałem jeszcze raz...to nie był dobry pomysł. Harry mógłby to inaczej odebrać, a nie taki był mój cel. Chciałem po prostu wiedzieć, co mam mu powiedzieć, kiedy wrócę do domu później niż zazwyczaj. Cała moja nadzieja w Margie. W końcu nie bez powodu jest moją sekretarką a na dodatek przyjaciółką. Uwiodła mnie na rozmowie kwalifikacyjnej swoją na prawdę niezwykłą inteligencją. Gdybym nie był z Harrym i nie był gejem to bym się jej oświadczył.

      To było dokładnie trzy lata temu, w czerwcu. Szukałem sekretarki i w poniedziałek zorganizowałem rozmowę kwalifikacyjną. W ciągu godziny zdążyłem porozmawiać z ponad dwudziestoma dziewczynami i kobietami. Większość była albo mało wykwalifikowana albo po prostu głupia. Do czasu kiedy do mojego biura weszła średniego wzrostu brunetka o półdługich, kręconych włosach. Miała na sobie biała zwykłą koszulę, czarne rurki i czerwone szpilki. Miała tylko lekko podkreślone oczy kredką i różową szminkę na maleńkich ustach. Była bardzo urocza ale i kobieca. Od razu wiedziałem, że będzie inna od reszty.

      Uśmiechnęła się do mnie ciepło witając się tradycyjnym "dzień dobry" po czym usiadła na fotelu przede mną. Założyła nogę na nogę i splotła dłonie przed sobą. Spojrzała na mnie lekko onieśmielona po czym odwróciła wzrok kiedy ja się tak w nią wpatrywałem. Była na prawdę bardzo elegancka.

      -No dobrze. Dlaczego chce pani zostać moją sekretarką ? - zapytałem ciekaw jej odpowiedzi.

      -Ekhem ! - odkaszlnęła. - No więc. Nazywam sie Margie Parker. Chcę u pana pracować, ponieważ uważam, iż jestem stworzona do tego. Potrafię zanotować najważniejsze informacje, chłonę tylko potrzebne wiadomości i świetnie operuję komputerem i oczywiście potrafię szybko pisać. Jestem bardzo spokojna, w każdej sytuacji potrafię zachować zimną krew. Myślę, że nikt nie jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. Zawsze służę dobrą radą w sprawach biznesu jak i prywatnych czy rodzinnych. - wypowiedziała się całkiem spokojnie a ja patrzyłem na nią z niemałym szokiem. Wystarczyło kilka zdań a już ją pokochałem.

      -Hmm... - zacząłem. - Wydaje mi się pani bardzo ciekawą osobą. - stwierdziłem kiedy zatrzymała się na chwilę w momencie uśmiechając się na moje słowa.
     
      -Margie. Niech mi pan mówi po prostu Margie. - wstała i podała mi dłoń.

      -Louis Tomlinson. - ścisnąłem jej dłoń a ona usiadła z powrotem. Spojrzała na ramkę ze zdjęciem, stojącą na moim biurku, skierowanę w jej stronę. Wpatrywała się w nie chwilę jakby zastanawiając się czy zadać mi pewne pytanie. W końcu westchnęła i zapytała:

      -To pana córki? - wskazała na dwie malutkie dziewczynki uwiecznione na fotografii.

      -Niee.. - zaśmiałem się delikatnie. - To moje siostry. Tylko tu są jeszcze malutkie.

      -Ah. Przepraszam. Są do pana...- zawahała się na chwilę. - ...do Ciebie bardzo podobne. Jesteś taki przystojny, że stwierdziłam, że masz żonę. - uśmiechnęła się lekko zarumieniona zaczesując kosmyk włosów za ucho.

      -Nie mam żony. Jest zbyt młody i...jestem gejem. - odparłem bardzo spokojnie jednak obawiając się trochę jej reakcji.

      -Hmm.. - uśmiechnęła się. - Więc...ma pan faceta? Może chłopaka? - zapytała nieśmiało ale jednak z ogromnym zaciekawieniem. -
Ja...przepraszam, że pytam. Ja...to po prostu ciekawość. - uśmiechnęła się skromnie broniąc się.

      -Nic się nie stało. - odwzajemniłem gest zapewne pokrywając moje policzki rumieńcami. - Jestem wolny... - powiedziałem zgodnie z prawdą. A to, że miałem co noc innego faceta niczego nie zmienia.

      -Tak? Ale to dobrze, bo to znaczy, że czekasz na tego jedynego. - powiedziała z entuzjazmem.

      -Tak, zdecydowanie. - przyznałem.

     
Uśmiechnąłem się na wspomnienie tego dnia. Ta dziewczyna na prawdę zawładnęła moim sercem. Jest po prostu magiczna. Nigdzie nie ma podobnej choć troszeczkę. Jest wyjątkowa.


      -Louis! Wiem! - moje wspomnienie przerwała właśnie Margie wpadając do biura jak burza. Przyznam, że się trochę przestraszyłem.

      -Co wiesz? - spytałem w lekkim szoku. Brunetka usiadła na moim biurku, założyła nogę na nogę jak to miała w zwyczaju i dumnie wypięła pierś.

      -Mam pomysł na wymówkę, jak to nazwałeś. - odparła zarzucając swoimi włosami a mi serce zaczęło szybciej bić. Wstałem z krzesła jak poparzony, szybko do niej podszedłem i spojrzałem błagająco, by powiedziała mi jak najszybciej co wymyśliła.

      Patrzyłem na nią chwilę a ona na mnie. Z czasem zaczęło mnie to denerwować, bo nic, tylko się na siebie gapiliśmy. Ale zauważyłem, że Margie ma bardzo podobne oczy do mojego Harry'ego. Jednak tylko podobne.

      -No mów! - wykrzyknąłem w końcu zdenerwowany.

      -Ale co? - spytała jakby nie wiedząc o co chodzi. Niestety, nie jest dobrą aktorką.

      -Co wymyśliłaś? - przypomniałem jej patrząc na nią jak na idiotkę.

      -A! No tak! - zauważyła po czym zaczęła chichotać pod nosem. - To takie proste. - stwierdziła pewnie klaszcząc w dłonie.

      -Czyżby ? - zapytałem krzyżując ręce na piersi.

      -Nom. Wymyśliłam to jakąś godzinę temu. - powiedziała machając nogami.

      -Co?! To...to czemu mi tego nie powiedziałaś od razu?!

      -Bo myślałam, że coś wymyślisz. - stwierdziła robiąc smutną minę.

      -Eh... - westchnąłem. - No dobra. To teraz mów co wymyśliłaś. - uśmiechnąłem się ciepło po czym usiadłem obok niej.

      -To bardzo proste. Powiesz mu, że po prostu miałeś jakieś tam spotkanie, czy coś tam i musiałeś zostać dłużej w pracy. Pasuje? - stwierdziła patrząc na mnie błagająco tymi swoimi dużymi oczami.

      -Wiesz...to bardzo proste. - przyznałem. - Ale dobre. A niby takie banalne, nie?

      -Mhm. - uśmiechnęła się. - No to pracuj dalej. - zeskoczyła z biurka. - Ja mam swoją robotę. - wyszła dumna z mojego biura po czym zamknęła delikatnie drzwi a ja wróciłem do swoich papierów.

     
      Na moje ogromne szczęście, które czasami mi się przytrafia, jeszcze przed czternastą zdążyłem to skończyć. Zdeterminowałem się tym ważnym spotkaniem. Nie widziałem go tak długo, że tak bardzo chciałem, żeby ten dzień pracy dobiegł końca i mógłbym w końcu go przytulić. Teraz o niczym innym nie myślałem.

      Ale nie ma tak łatwo. Jeszcze musiałem być na konferencji w sprawie nowego projektu. Jakaś nowa reklama dla H&M. Pewnie nic nie będę robił tylko gapił się na tych młokosów, gadających o swoich wspaniałych pomysłach, na których zarobimy miliony.


     W takich momentach żałuję, że jestem prezesem. Gdyby nie to, sam mógłbym wymyślić wspaniałą reklamę dla tych łachmańców. Ale mogę chociaż zdecydować, który pomysł będzie użyty.

      Spakowałem wszystkie potrzebne rzeczy do teczki, zarzuciłem na ramiona marynarkę i puszczając Margie oczko ruszyłem do sejmu. Razem z innymi pracownikami, którzy wcale nie są moimi kumplami, nazywamy tak to pomieszczenie, bo tam odbywają się ważne spotkania. Chociaż nie wiem czy posiedzenie rządu można nazwać ważnym spotkaniem. Ja osobiście to miejsce nazywam skazaniem. Nie cierpię tego od kiedy jestem prezesem. No ale nie mam co narzekać, kasa jest niezła. Tym nie pogardzę.

    
      Szedłem sobie spokojnie jasnym korytarzem starając się nie myśleć o tym co przeżyję tam siedząc w jednym miejscu przez najbliższe dwie i pół godziny. Przed moimi oczami pojawiła się śliczna twarzyczka Harry'ego a uśmiech sam cisnął się na usta. Od razu zacząłem się zastanawiać co u niego. Co robi, jak się czuje, czy tęskni za mną jak ja za nim. No że tęskni to jestem bardziej niż pewny. Aż boję się pomyśleć co będzie jak wrócę o wiele później.
     
      Stanąłem przed drzwiami do skazania po czym sięgnąłem dłonią do klamki. Nacisnąłem ją a drzwi ani drgnęły. Zdziwiło mnie to trochę więc spojrzałem na zegarek. Było pięć minut po godzinie czternastej. Spotkanie zaczynało się dziesięć po. Jakby niż nie można było przyjść wcześniej. A teraz będę stał jak głupi przed pokojem.

      Westchnąłem po czym ruszyłem przed siebie do okna na końcu korytarza. Oparłem się o parapet i spojrzałem na dół przez szybę. Było dość wysoko. Harry by się pewnie przestraszył, nie lubi takich wysokości. On w zasadzie nie lubi niczego co jest zbyt niebezpieczne. Czasami jest na prawdę dziecinny co jednak sprawia, że jest po prostu...kochany. Takiego chłopaka jak on nie da się nie kochać. Jest jednocześnie dziecinny i kochany, słodki ale i cholernie seksowny. Jedyny w swoim rodzaju. Czasami nawet nie potrafię sobie wyobrazić, że on dopiero w tym roku stał się pełnoletni lub że właśnie ma aż te osiemnaście lat.

      W momencie stwierdziłem, że zamiast tak czekać bezczynnie na resztę i bez celu wpatrywać się w okno mogę zadzwonić do niego
. Na pewno za mną tęskni i choć trochę uszczęśliwię go moim telefonem. Wyjąłem go więc z kieszeni, przesunąłem palcem po dotykowym ekranie i w kontaktach wybrałem numer do mojego aniołka. Przyłożyłem telefon do ucha i zacząłem nasłuchiwać sygnału. Po dwóch krótszych dźwiękach ktoś odebrał.

      *-Hej, Louie! - usłyszałem wysoki głos Danielle.

      -No hej. Czemu Ty odebrałaś a nie Harry ? - zapytałem ciekaw stukając palcami o kafelkowy parapet.

      *-Bo on jest zajęty oglądaniem Scooby'ego Doo
. - powiedziała śmiejąc się cicho pod nosem.

      Ogląda Scooby'ego Doo.

     
Powtórzyłem sobie w głowie. Na sama myśl o tym zachciało mi się śmiać ale się powstrzymałem zaspokajając siebie szczerym uśmiechem.

      -Okej. To powiedz mu, żeby sobie przerwał, bo chciałem z nim porozmawiać. - poprosiłem ją odsuwając się od okna i oparłem się u ścianę.

      *-Harry, dzwoni Lou i prosi... - usłyszałem jak Denielle mówi do niego a zaraz jakieś stukanie po czym lekki szum w słuchawce. - Hallo? Hej Louie! - wykrzyczał radośnie moje imię a ja zachichotałem. Nie musiałem go widzieć ale wiedziałem, że się uśmiecha.

      -Hej, Słoneczko! Co tam u Ciebie?
     
      *-Oglądam Scooby'ego. - stwierdził z entuzjazmem. - No i tęsknię, Lou... - dodał bardziej smutny.

      -Ja też tęsknię, kochanie. Nawet nie wiesz jak bardzo. Cały czas myślę o Tobie... - szepnąłem smutnym tonem osuwając się po ścianie w dół po czym siadajac wyprostowałem nogi i założyłem jedna na drugą opierając głowę o ścianę relaksując się.
  
      Urwałem na chwilę nie wiedząc co powiedzieć. Między nami zapanowała cisza. Ale to była przyjemna cisza. Można powiedzieć, że napawaliśmy się swoja obecnością chociaż ja nie byłem obok niego ani on obok mnie. Wystarczy, że mieliśmy ze sobą jakikolwiek kontakt. Harry był...słyszałem jego oddech w słuchawce, a to tak jakby teraz siedział obok mnie. Boże. Chyba na prawdę za nim tęsknie.

      Miałem właśnie zamiar powiedzieć Harry'emu, że dziś wrócę do domu później. Otworzyłem usta w celu wypowiedzenia jego imienia, kiedy:

      -Louis! - usłyszałem jak Paul krzyczy moje imię. Momentalnie odwróciłem głowę w jego stronę. Stał przy drzwiach do tego pomieszczenia a wraz z nim jakichś dwóch gości, których w ogóle nie znałem a nawet nie kojarzyłem. Jakieś dwa przychlasty. - Wstawaj, spotkanie zaraz się zacznie.

      Westchnąłem głośno po czym podniosłem się z zimnej podłogi i otrzepałem.

     -Słuchaj, Hazz. Mam zaraz spotkanie, muszę kończyć. Przepraszam. - powiedziałem spokojnie kierując się do pokoju.

      *-Eh.. - usłyszałem z jego strony wyraźny zawód. Było mu przykro, że muszę się rozłączyć. Mnie zresztą też. - No dobrze. Ale pamiętaj, że czekam na Ciebie w domku. I bardzo tęsknię. - dodał po chwili z nutką uśmiechu.

      -Oczywiście, że pamiętam. A jak wrócę... - wszedłem do pokoju zamykając za sobą drzwi po czym usiadłem na końcu długiego, prostokątnego stołu, w cholernie miękkim fotelu, obok jednego z tych przychlastów. Wcale nie chciałem obok niego siadać. To nie moja wina, że usiadł obok miejsca, które ja zawsze zajmuję. - ...to zrobimy sobie romantyczną kolację, dobrze? - spytałem z uśmiechem, zauważając, że ten gościu obok mnie przysłuchuje się mojej rozmowie z Harrym.

      *Okej. - zgodził się szczęśliwy. - A jutro ?

      -Jutro też. - odpowiedziałem zerkając na Paula, który wyraźnie się denerwował moją rozmową, bo w pomieszczeniu zaczynało przybywać ludzi w garniturach. - Dobra, Słońce. Ja kończę. Pa. - rozłączyłem się nie czekając na odpowiedź z jego strony po czym schowałem telefon do kieszeni. Odwróciłem głowę w stronę tego gościa, który praktycznie miał ucho przy moim. Spoglądałem na niego zdezorientowany kiedy on dziwnie się patrzył na mnie  z głupim uśmieszkiem na twarzy.

      -Co? - spojrzałem unosząc lewą brew ku górze.

      -Dziewczyna? - zapytał nadal się głupio uśmiechając.

      -Um... - zamyśliłem sie na chwilę. - Tak, można tak powiedzieć. - odpowiedziałem śmiejąc się w duchu.

      -No to wiem co czujesz. Moja też mnie męczy. Tyle, że ja mam żonę.. - rzekł siadajac prosto na swoim fotelu co sprawiło, że poczułem się bardziej komfortowo.

       -Oj, nie wiesz... - szepnąłem do siebie pod nosem ze świadomością, że on nie usłyszy.

      -Co?

      -Nic, nic..  - wymamrotałem udając, że interesuję się przemową jednego z tych gości w garniaku.
    

                                                                     ~~~*~~~


      Po dwóch i pół godzinie męczarni wyszedłem szybko stamtąd i skierowałem się do swojego biura. Jak to zawsze bywa po takich spotkaniach - nieważne kiedy się kończy, zawsze po mam fajrant. Spakowałem wiec swoją teczkę, chwyciłem papiery z biurka dotyczące dzisiejszej reklamy i wyszedłem z pomieszczenia zamykając je na klucz. Podszedłem jeszcze do Margie, by sie z nią pożegnać buziakiem w policzek a ona wcisnęła mi najciekawsze projekty na tę reklamę. Na wtorek muszę wybrać ten właściwy. Tak, nie ma to jak podejmowanie decyzji za tysiąc ludzi. A potem moją decyzję będą oglądały miliony.

      Już po chwili jechałem moim samochodzikiem do celu, którego nie odwiedzałem chyba z pół roku. Oby nie był zły. Na pewno nie będzie. Jest bardzo wyrozumiały. Wie, że mam swoje życie, pracę, chłopaka i inne różne problemy jak każdy człowiek. Z pewnością zrozumie.

      Stanąłem przed ogromnym budynkiem. Spojrzałem na niego w górę ze smutkiem. Mimo, że był biały, był cały brudny a farba z niego odpadała grubymi warstwami. W oknach natomiast były ogromne, grube kraty. Cały odstraszał. Aż nie chciało się koło niego przejeżdżać czy przechodzić a co dopiero być w środku. Mnie to czekało. Dla osoby, którą kocham. A on na to z pewnością nie zasługuje...żeby tam być. To nie jest miejsce dla niego.

      Wysiadłem z samochodu i ruszyłem do drzwi z okropnie szybko bijącym sercem. Nie wiem czemu tak było. Przecież wcale nie denerwowałem się spotkaniem z nim. Wręcz przeciwnie, strasznie się cieszyłem. Nie mogłem się doczekać kiedy znów go zobaczę i przytulę. To dziwne uczucie - cieszyć się i jednocześnie bać.

      Będąc już w środku w piętnaście minut załatwiłem wszelkie formalności. Nie pozbyłem się jedynie tego szybkiego rytmu serca ani uśmiechu z twarzy. Szedłem właśnie do celu i  praktycznie wszyscy dookoła mi powtarzali, że dawno mnie tu nie widzieli, że bali się o mnie, albo że on tęsknił. Tęsknił i to się liczyło.

       Stanąłem przed kremowymi, metalowymi drzwiami i wziąłem głęboki wdech. Spojrzałem jeszcze na policjanta stojącego obok mnie. Szczerze się uśmiechał. Chyba ludzie stąd serio mnie lubią, ale nie wiem czemu.

      -Niech pan się nie denerwuje. To tylko pół roku. - odrzekł spokojnie mężczyzna w niebieskim mundurze. - Ja jestem tutaj jak coś. Ma pan dwie godziny. Oby udało się porozmawiać o wszystkim. - uśmiechnął się ciepło po czym otworzył drzwi a ja wszedłem do środka.

      Zrobiłem krok a moje oczy spoczęły na nim. Wstał z krzesła, wyminął stół i podszedł do mnie. Moje serce momentalnie się uspokoiło a on się uśmiechnął delikatnie. Tęskniłem za tym. Zrobiłem krok do przodu a wtedy on podszedł do mnie bardziej a ja rzuciłem mu sie w ramiona.

      -Tak długo Cie nie widziałem...tato. - wyszeptałem w jego bluzkę zaciskając powieki i  czując, że łzy ciekną mi po policzkach. To niemożliwe, że się rozpłakałem.

      -Ale to nie powód, żeby płakać, Louie. - odrzekł odsuwając mnie od siebie na odległość ramion.

      -No ale wiesz, te emocje. - odpowiedziałem ze śmiechem przez łzy po czym wytarłem je rękawem garnituru.

      -No tak. - uśmiechnął się ciepło. - Siadaj. - wskazał na krzesło obok a ja posłuchałem.

      On również usiadł i oboje wpatrywaliśmy się w siebie przez moment. Nic sie nie zmienił. No bo niby jak miałby się zmienić przez sześć miesięcy.

     -No to opowiadaj co tam u Ciebie. Czemu tak długo Cię nie było? - zapytał pierwszy robiąc żartobliwie ciekawą minę a ja parsknąłem śmiechem. Tęskniłem za tym. Czasami chciałbym tak po prostu znowu być małym chłopcem i bawić się z nim jak kiedyś, żartować. Chciałbym, żeby tata nie był w więzieniu...tylko w domu, z mamą i siostrami, tam gdzie jest jego miejsce. Nie powinien tutaj trafić.

      -Długo by gadać. - odparłem odchylając się do tyłu na oparcie krzesła.

      -To nic. Ja posłucham, mów. - powiedział całkiem poważnie a ja nie mogłem mu odmówić.
     
      -No bo...chodzi o Harry'ego. - zacząłem powoli.

      -Co z nim? - zapytał wyraźnie przejęty.

      -No właśnie nie wiem. - odparłem zasmucony. Spojrzałem na ojca, on patrzył na mnie ze współczuciem. - Bo widzisz, on ostatnio się zmienił. Bardzo się zmienił. Harry...przestał tańczyć. - szepnąłem przymykając oczy. Z tą myślą było mi na prawdę źle. Przerwałem na chwilę by się uspokoić.

      -A wiesz czemu tak się dzieje? - zapytał przerywając ciszę.

      -Nie, nie wiem. Nie wiem, dlatego...zabrałem go do psychologa. On nic mi nie mówi.

      -Do psychologa? - zdziwił się wyraźnie. - Louis, nie uważasz, że to...za dużo? Psycholog to...

      -Wiem kto to jest psycholog. - przerwałem mu lekko zdenerwowany. - I nie bez powodu go tam zabrałem. Nie chodzi tylko o taniec. - wytłumaczyłem mu a on milczał, jakby czekał, żebym kontynuował. - Harry... Hazz ostatnio jest smutny. Jakby miał depresje. Bardzo często płacze, szczególnie wieczorami. Budzi się w nocy z płaczem. Od dawna nie wychodzi z domu, Danielle z nim zostaje kiedy ja jestem w pracy. Bardzo łatwo jest go zranić. Trzeba uważać na słowa. Jest wrażliwy ale wcześniej tak nie było, aż do tego stopnia. I oczekuje ode mnie tej prawdziwej bliskości... - odpowiedziałem mu wszystko po kolei praktycznie na jednym wdechu. Można powiedzieć, że poczułem się lepiej, że tata o tym wie. Kto jak kto, ale on powinien.

      -Co to znaczy, że oczekuje od Ciebie tej prawdziwej bliskości? - zapytał bardzo ciekawy.

      -Chodzi o to, że Harry chce się ze mną kochać. - odwróciłem głowę i spojrzałem na okno, za którym widać było tylko zachmurzone niebo.

      -To Wy jeszcze tego nie robiliście? - spytał zszokowany a ja tylko pokręciłem głową, nie patrząc na niego. - Louis, jeszcze rok temu robiłeś to... niemalże codziennie. A Harry...

      -No właśnie. - znów mu przerwałem. - Harry. Pojawił się Harry. Chłopak, którego kocham. Kocham go całym sobą, jak nikogo innego... I skoro uprawiłem seks z tymi facetami bez jakichkolwiek uczuć w ich stronę, to znaczy, że... kocham Harry'ego i... nie chcę robić tego tak szybko. - przyznałem po czym spojrzałem na ojca.

      -Louis, to, że będziesz uprawiał seks z Harrym, nie znaczy, że go nie kochasz. Bo wygląda na to, że Ty tak myślisz. - stwierdził a ja prychnąłem splatając ręce na piersi. - Harry tego chce, a w ten sposób udowodnisz mu, że go kochasz, pokażesz mu to...

      -Boję się. - wpadłem mu w słowo.

      -Czego? - zapytał. Ja milczałem. Nie wiedziałem co mu odpowiedzieć.

      -Louis, jesteś taki trudny. - powiedział pewien swoich słów uśmiechajac się delikatnie. - Zupełnie jak Twoja mama. - porównał a wtedy i ja się uśmiechnąłem. Tata miał rację. Byłem bardzo podobny do mamy. Nie tylko z wyglądu ale i z charakteru. Temu nie mogłem zaprzeczyć. - A właśnie, mów co tam u niej. - poprosił pochylając się do przodu i oparł sie rękoma o stół.

      -Nie była u Ciebie? - zapytałem zdziwiony.

     -Była...jakieś półtora miesiąca temu. Ale sama. Więc liczę, że Ty mi powiesz co nieco.

      -Nie wiem co Ci powiedzieć. Też nie wiem za wiele. Rozmawiałem z nią właśnie jakiś miesiąc temu. - przyznałem ze smutkiem uświadamiając sobie, że powinienem skontaktować się z mamą.

      -Eh... - westchnął. - A Lottie? Dawno u mnie nie była... - uśmiechnął się na wspomnienie córki. Lott była jego księżniczką. Zdziwiłem się, że dawno go nie odwiedzała. Będę musiał sobie z nią porozmawiać.

      -Z Lottie wszystko w porządku. Wiesz, jest zajęta Niallem. - odparłem uśmiechając się szczerze.

      -No tak. Ten Irlandczyk. Muszę go poznać. Tak samo muszę poznać Twojego Harry'ego. - powiedział z entuzjazmem. - No właśnie. Następnym razem jak będziesz mnie odwiedzał to przyprowadź go ze sobą, jasne? - spytał jakby mi rozkazując.

      -No nie wiem. Pomyślę nad tym. - stwierdziłem udając zamyślenie a tata sie zaśmiał.

      -Na prawdę muszę go poznać, Lou. - powiedział całkiem poważnie. - To w końcu, jak Ty to mówisz, Twój aniołek. - uśmiechnął się ciepło.

      -Okej. - powiedziałem nie kryjąc uśmiechu. - A...kiedy Cię wypuszczają?

      -Tydzień przed świętami.


                                                         [Nothing Like Us]


      Przez najbliższe dwie godziny rozmawiałem z tatą praktycznie o wszystkim. Tematy nam się nie kończyły ale musiałem już iść z dwóch powodów; godziny odwiedzin się skończyły no i mój Harry.. Na zewnątrz już się powoli ściemniało. W głowie miałem tylko jedną myśl, a mianowice bałem sie o Harry'ego. Wsiadłem szybko w samochód i ruszyłem do domu.

      Jazda trwała ponad godzinę w tych korkach co mnie niesamowicie denerwowało. Nawet nie chciałem myśleć jak Harry się czuje i co Danielle mi zrobi. Z pewnością będzie wściekła.

      Po chwili już zaparkowałem przed domem. Wysiadłem szybko z samochodu zostawiając tam wszystko i w ogromnym pośpiechu, bez zamykania go, wszedłem do środka. W kuchni zastałem wyraźnie zdenerwowaną Danielle. Kiedy tylko mnie zauważyła posłał mi złowieszcze spojrzenie po czym podeszła do mnie.

      -Gdzieś Ty się do jasnej cholery podziewał?! - krzyczała na mnie szeptem wymachując rękoma.

      -Byłem u ojca. - przyznałem zdejmując buty.

      -To nie mogłeś powiedzieć, zadzwonić, wysłać smsa?! Wiesz co ja tu przeżywam?! - zapytała z pretensjami.

      -Miałem zamiar ale nie zdążyłem. I domyślam się. - stwierdziłem po czym zdjąłem marynarkę. - Gdzie Hazz?

      -Zamknął się w pokoju i płacze. - odparła cicho.

     -Co?! I nic z tym nie robisz?! - oburzyłem się.

      -Przepraszam. Ja... - zaczęła się tłumaczyć ale dalej jej nie słuchałem. Od razu wbiegłem na górę do Harry'ego.

      Stanąłem przed drzwiami i zapukałem. Cisza. Przyłożyłem do nich ucho i usłyszałem stłumiony płacz mojego chłopaka. Przełknąłem ślinę po czym znów zapukałem.

      -Harry, otwórz. To ja. - poprosiłem cicho. - Słońce... - dodałem.

      W momencie nastała cisza. Usłyszałem tylko powolne kroki a następnie brzęk przekręcanego klucza w zamku. W jednej chwili mi ulżyło. Otworzyłem drzwi a moim oczom ukazał się Harry. Jego oczka były podpuchnięte, tak samo usta. Natomiast policzki i nosek były czerwone. Teraz poczułem dzwiny bół w sercu. On cierpiał przeze mnie..

      -Hazz... - westchnąłem a on wpadł mi w ramiona. - Nie płacz, Słoneczko. - poprosiłem głaszcząc go po plecach kiedy on łkał w moją koszulę. Było mi go cholernie szkoda i jednocześnie byłem wściekły na siebie, bo to moja wina...

      Powoli ruszyłem z nim na łóżko. Usiadłem opierając się o ścianę a on wcisnął sie mi między nogami a główkę położył na moim torsie. Ucałowałem go we włosy po czym przytuliłem mocno.

      -Czemu tak późno wróciłeś? - przerwał ciszę panującą między nami od kilku minut kiedy czuł się na siłach.

      -Przedłużyło mi się spotkanie w sprawie tej nowej reklamy. Przepraszam. - szepnąłem po czym znów ucałowałem go we włosy.  Musiałem kłamać.

      -A ja tak długo czekałem. - odparł smutnym tonem.

      -Wiem, kochanie. Przepraszam. Nie bądź na mnie zły. - poprosiłem głaszcząc go po główce po czym splotłem nasze palce. - Wynagrodzę Ci to.

      -Jak? - zadarł głowę go góry i spojrzał na mnie z błyskiem w oczach.

      -Zjemy dziś razem kolację. Jutro wezmę wolne w pracy i jutrzejszy dzień spędzimy razem, pasuje? - zaproponowałem z nadzieją, że mu się spodoba mój pomysł.

      -Pasuje. - uśmiechnął się. Łzy, które niedawno widniały na jego policzkach nagle wyschły. Ucałował mnie delikatnie w usta po czym znów się we mnie wtulił.

      Nie zamierzałem już pytać czemu płakał. To pewnie w ogóle by nie pomogło, co jednak nie zmienia faktu, że jednak mnie to ciekawiło. No bo...płakać, dlatego że..ale to przecież Harry. Mój Harry.

      Danielle za chwilę opuściła nasz dom a my w spokoju zjedliśmy romantyczną kolację przy świecach. Wtedy Hazz cały czas sie uśmiechał a to było najważniejsze. O to mi właśnie chodziło. Nie mogłem patrzeć jak płacze. Jego uśmiech daje mi mnóstwo radości. A po dwóch godzinach ciagłego jedzenia i śmiania się, zmęczeni dzisiejszym dniem poszliśmy spać.     

___________________
*a może tylko ja odnoszę takie wrażenie, że ten rozdział jest do dupy?!