pdc

pdc

czwartek, 17 lipca 2014

Rozdział 13. - Urosłeś.

Proszę bardzo. Rozdział dla pięciu osób.



Środa, 18 lipca 2012.

      Nie spałem już dłuższą chwilę. Było dwadzieścia minut po piątej i naprawdę chciałem się zdrzemnąć chociaż na te czterdzieści minut. Przekręcałem się z boku na bok, co mnie irytowało, bo mogłem tym obudzić Harry'ego. Wolałem, żeby jeszcze pospał. Chciałem spojrzeć na zegarek ale zauważyłem, że moje powieki były ciężkie, więc westchnąłem tylko i ułożyłem się bardziej w cieplutkiej pościeli. Czułem, że powoli odpływam a moje dudniące serce się uspokaja. Wzdrygnąłem się nagle kiedy usłyszałem pukanie do drzwi. Gwałtownie otworzyłem oczy i wygiąłem plecy w łuk. Nasłuchiwałem chwilę ale otrzymałem tylko głuchą ciszę. Stwierdziłem, że to pewnie wyobraźnia płata mi figle, jednak gdy następnym razem po domu rozbrzmiał dzwonek zwątpiłem w swoje przekonanie. Powoli uniosłem się do pozycji siedzącej. Przetarłem dłońmi twarz i spojrzałem na zegarek elektroniczny po mojej lewej; była za dziesięć szósta. Mamrotając do siebie niezrozumiałe słowa wsunąłem na stopy kapcie i podreptałem na dół. Będąc już w salonie ponownie usłyszałem dzwonek i za chwilę pukanie.

      - Idę  już! - krzyknąłem do osoby za moimi drzwiami. - Kogo, do cholery, niesie o tej godzinie? - mruknąłem tym razem do siebie, przekręcając klucz w zamku.

      - Dzień dobry, Louis. - powiedział do mnie z uśmiechem jakiś starszy mężczyzna. Był nieco wyższy ode mnie, tęższy, na czubku głowy brakowało mu trochę włosów, ale za to po bokach było ich dosyć sporo, siwych.  Miał ten, tak zwany, mięsień piwny, ale nie za duży. Jak każdy przeciętny mężczyzna w podeszłym wieku. A obok niego stały dwie walizki; granatowa i pudrowa.

      - Dobry? - odparłem nieco zdezorientowany. Kto to?

      - Miło cię w końcu poznać. - usłyszałem kobiecy głos i dopiero zauważyłem płeć piękną obok mężczyzny. Miała ona długie, falowane blond włosy, była lekko opalona, ubrana w zwykły podkoszulek, dżinsy i trampki. Na moje oko miała ze trzydzieści lat. Kiedy jej dłoń powędrowała do lekko zaokrąglonego brzucha, nagle wszystko we mnie uderzyło.

      - O kurde. - burknąłem zasłaniając sobie usta dłonią. Odsunąłem się i pozwoliłem im przejść. Mężczyzna zaśmiał się przyjaźnie, a ja poczułem, że robię się czerwony.

      - Przepraszam. Okropnie mi przykro. Obudziliście mnie i nie poznałem. - zacząłem się tłumaczyć co spotkało się z chichotem kobiety.

      - Nic się nie stało. - stwierdził Desmond.

      - Harry jeszcze śpi. - powiedziałem szybko, chaotycznie gestykulując dłońmi na naszą sypialnię.

      - Domyślam się. - tata Harry'ego uśmiechnął się do mnie na co starałem się odpowiedzieć tym samym ale pewnie wyszedł mi grymas. Zestresowałem się. Właśnie poznałem ojca mojego chłopaka i jego macochę. A ubrany byłem w szare bokserki w chmurki! Rozglądnąłem się po pomieszczeniu panicznie szukając jakiegokolwiek ubranie. Kamień spadł mi z serca kiedy dostrzegłem na fotelu moją czerwoną bluzę. Zrobiłem w jej kierunku kilka kroków po czym naciągnąłem ją na siebie. Kobieta zaśmiała się cicho, ale przyjaźnie.

      - Zrobić wam coś do picia? - spytałem nagle. Jennifer usiadła na kanapie i kiwnęła głową na Desmonda.

      - Jen ma swoją melisę... - zaczął grzebiąc w torbie i po chwili podał mi pudełko herbaty. - Jeśli możesz...

      - Pewnie. - uśmiechnąłem się i skierowałem swoje kroki do kuchni. - A... panu też coś zrobić? - spytałem zatrzymując się w połowie drogi.

       - Desmond. - powiedział mężczyzna, podszedł do mnie i z uśmiechem podał mi rękę. Spojrzałem na nią i po chwili uścisnąłem ją swoją. - Mów mi po imieniu, Louis.

      - Tak, pewnie. - uniosłem kąciki ust do góry i puściłem jego dużą dłonią (Harry zdecydowanie miał dłonie po ojcu). - Chcesz coś?

      - Kawa z mlekiem, dwie łyżeczki. - powiedział, kiwnąłem głową i wszedłem do kuchni szykując napoje dla naszej trójki.

      Wyciągnąłem trzy białe kubki porcelanowe; do jednego wrzuciłem torebkę melisy i dwie łyżeczki cukru, dno drugiego wypełniłem kawą a dla siebie zrobiłem kawę zbożową, która swoją drogą już się kończyła, więc zapisałem sobie w głowie, że po pracy muszę ją kupić. Wlałem wodę do czajnika i postawiłem go na gaz. Czekając aż woda się zagotuje spojrzałem na dwójkę w moim salonie. Desmond objął Jennifer ramieniem i mówił jej coś do ucha. Ona tylko przytakiwała z uśmiechem. Zerknąłem na zegarek nad lodówką. Przekląłem w myślach, bo było dziesięć po szóstej - musiałem szykować się do pracy. Kiedy tylko czajnik zaczął gwizdać szybko go wyłączyłem i zalałem kubki. Do tego dla Desmonda dolałem mleka i położyłem wszystkie na tacy po czym wróciłem do salonu, gdzie postawiłem ją na szklanym stoliku. Spojrzałem na moich gości.

      - Ja... muszę szykować się do pracy. - podrapałem się nerwowo po karku.

      - Och. Tak, pewnie. - Desmond się uśmiechnął. - Nie będziemy cię zatrzymywać. Rozgościmy się czy coś. - z moich ust wydostał się chichot. Tata Harry'ego był całkiem fajny.

      - Dobrze. Pójdę obudzić Harry'ego.

      - Nie, nie trzeba. Poczekamy. - machnął ręką po czym sięgnął nią po kubek melisy i podał Jennifer.

      - Myślę, że Harry się ucieszy i jestem pewien, że będzie na mnie zły o to... że go nie obudziłem. - ponownie zaśmiałem się nerwowo.

      - No, w porządku. Skoro tak mówisz. - Des posłał mi uśmiech i sięgnął po swoją kawę. Kiwnąłem tylko i ruszyłem do sypialni. Ten mężczyzna był taki swobodny tutaj, podobało mi się to. Harry zdecydowanie miał super tatę; zabawnego i bezpośredniego.

      Wszedłem powoli do pokoju i usiadłem delikatnie na łóżku. Odgarnąłem z czoła Harry jego błyszczące loczki i uśmiechnąłem się do siebie. Wyglądał tak słodko kiedy spał. Nie miałem serca go budzić. Za każdym razem kiedy miałem to zrobić myślałem sobie właśnie to; nie, on jest taki piękny, nie zrobię mu tego. Jednak i tak go budziłem i teraz też to zrobiłem. Przysunąłem twarz do jego i musnąłem nosem jego policzek po czym ucałowałem go. Zamlaskał marszcząc przy tym nosek i z chichotem zrobiłem znów to samo. Harry jęknął i obrócił się tyłem do mnie ale nie poddałem się. Wsunąłem się pod kołdrę, objąłem chłopaka i szepnąłem mu do ucha:

      - Haz, kochanie... Wstawaj. - Harry chwycił moją dłoń i zrzucił ją ze swojego brzucha, zaśmiałem się. - Haz, tata przyjechał. - powiedziałem normalnym tonem a on momentalnie się spiął.

      - Co? - powiedział przeciągając samogłoskę i obrócił się do mnie. - Tata?

      Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo Haz wygrzebał się z pościeli, przeskoczył przeze mnie i podreptał do drzwi. Zanim wyszedł poprosiłem, by włożył coś na siebie. Ze śmiechem wciągnął przez głowę moją koszulkę a na nogi dresowe spodnie i pognał na dół. Słyszałem jak schody skrzypią a podłoga na dole dudniła od jego szybkich i ciężkich kroków. Śmiejąc się do siebie wróciłem do naszych gości.

      Harry niesamowicie tulił się do taty. Obejmował go za szyję i wydawało mi się, że Desmond z trudem łapał oddech. Ale uśmiechał się więc było w porządku. A Jennifer stała obok i przyglądała się uroczemu zajściu ze wzruszeniem. Ja też miałem ochotę się rozpłakać. Harry tak bardzo tęsknił za tatą i teraz szczególnie go potrzebował, kiedy Anne tak go potraktowała. Desmond o niczym nie wiedział... ale już niedługo.

      - Co tak szybko? - Harry zaskomlał trzęsącym się głosem i w momencie moje oczy się zaszkliły. Nagle zapragnąłem, żeby mój tata też tu był.

      - Nie cieszysz się? - Desmond się zaśmiał.

      - Nie! Tylko... jestem zdziwiony. - zauważyłem, że Harry zaciska oczy, pewnie dlatego, by się nie rozpłakać.

      - Poszedłem do szefa spytać o wolne - dał mi na dziś, więc jestem tu.

      - Cieszę się. - powiedział Haz ledwo słyszalnie i wtedy dostrzegłem jedną łzę spływającą po jego policzku.

      - Shhh. - szepnął mu tata ściskając go mocniej. On chyba też był bliski rozpłakania się.

      Spojrzałem na Jen i ona też na mnie spojrzała w tym samym momencie. Uśmiechnęła się, co oczywiście odwzajemniłem. Zrobiłem kilka kroków do przodu i spojrzałem na Harry'ego.

      - No już, kochanie. Nie płacz. - na moje słowa Haz się zaśmiał i odsunął od taty. Oboje spojrzeli po sobie i uśmiechnęli się do siebie.

      - Urosłeś. - zauważył Desmond ze łzami w oczach. W końcu rok się nie widzieli.

                                                                      ||PDC||

      Przeglądałem jakąś stronę internetową z nudów, w czasie pracy. W sumie to już po pracy - skończyłem wszystko na dziś ale zostały mi jeszcze dwie godziny do konkretnego fajrantu. Oczywiście mogłem wyjść wcześniej jeśli wszystko miałem skończone, ale tak naprawdę to nie chciałem. Fakt faktem, że ciągnęło mnie, by wrócić do domu, do Harry'ego, ale on był teraz zajęty. Przyjechał Desmond, więc pozwoliłem im się sobą nacieszyć. Zastanawiałem się czy też przypadkiem nie zjeść na mieście i nie poszwędać się z jakieś dwie godziny. Jednak ten pomysł szybko wyleciał mi z głowy tak samo szybko jak wpadł. Powód był prosty. Harry. Pewnie byłby na mnie zły o takie zachowanie. Ale co ja poradzę na to, że nie chciałem im przeszkadzać? Powinni teraz chwilę spędzić we dwójkę. A raczej w trójkę, bo jeszcze Jenn... i... Dobra, w czwórkę. Ja nie należałem do ich rodziny. Nie widzieli się długi czas, powinni się teraz sobą nacieszyć a ja będę im tylko przeszkadzał. Ponownie wróciła do mnie chęć ulotnienia się na mieście, jednakże od razu w mojej głowie pojawił się głos Harry'ego z dzisiejszego ranka i jego stęsknione zdanie, kiedy wieszał mi się na szyi w drzwiach: Wracaj szybko, LouLou. Potem dostałem słodkiego i mokrego buziaka oraz szczęśliwy uśmiech mojego chłopaka. To było dla mnie najważniejsze. I myśl, że jak wrócę to będę mógł bez przerwy gapić się na jego szczęście sprawiła, że postanowiłem wrócić do domu o normalnej porze.

      Wpisałem w przeglądarce url firmy, by sprawdzić co tam się dzieje. Zauważyłem kilka komentarzy do posta o najnowszym projekcie reklamy dla jakiejś gazety dla kobiet. Autorem wpisu był James, więc nawet nie spojrzałem na pierwszą literkę pod tytułem, którą wstukał on, tym swoim ohydnym paluchem, który razem z pozostałymi paluchami machał do mojego chłopaka. Wzdrygnąłem się na samo wspomnienie tego momentu, tego jak Harry odwzajemnił to z głupim uśmieszkiem. Miałem ochotę ukręcić mu łeb przy samych jajach. Oczywiście Jamesowi. Zjechałem trochę w dół strony i uśmiechnąłem się do siebie widząc ponad dwa miliony wyświetleń przy wpisie mojego autorstwa na temat nowej współpracy z firmą Intimissimi. Nie miałem za dużo do roboty w tej sprawie. Jedynie wszystko nadzorowałem i musiałem zrobić streszczenie początków, które własnie od tygodnia widniało na stronie głównej YourImagination.

      Usłyszałem jak ktoś bezczelnie, bez pukania, otwiera drzwi mojego gabinetu a za chwile stukanie obcasów o szare panele. Nie podnosząc wzroku na przybysza widziałem, że to Margie i automatycznie moja złość widoczna na zmarszczonym czole, uleciała. Zauważyłem, że dziewczyna zatrzymała się w półkroku, więc spojrzałem na nią. Ze zdziwieniem wymalowanym na opalonej twarzyczce wpatrywała się we mnie i mrużyła prawe oko. Wypuściłem z ust lekki chichot i odchyliłem się na fotelu.



      - Co jest? - mruknąłem rozbawiony.

      - Co ty tu jeszcze robisz? - odpowiedziała pytaniem na pytanie podchodząc do szafy pełnej segregatorów naprzeciw mojego biurka.

      - Um... siedzę i tak jakby... pracuje? - odparłem rozpinając dwa guziki mojej marynarki i przyglądając się jak Margie staje na palcach chcąc dosięgnąć najwyższej półki, bo niestety w szpilkach była nadal za niska. Jej kusa spódnica idealnie opinała zgrabną pupę a w tych butach nogi miała niebotycznie długie, i kiedy z jest ust wyleciało któtkie och to pewnie bym się podniecił, gdybym nie był gejem i nie marzył w tej chwili o Harrym na moich kolanach.

      - Wiem, ale - odwróciła się do mnie po czym podeszła i usiadła na biurku. - ale oddałeś mi ostatnie papiery do korekty jakieś pół godziny temu, więc myślałam, że pójdziesz do domu. Zawsze tak robisz. - wzruszyła ramionami. - Nie lecisz do Harry'ego? - zdziwiła się wyraźnie.

      - Uhh. Jego tata przyjechał. - westchnąłem.

      - Yay. To chyba dobrze, nie? Długo się nie widzieli. - uśmiechnęła się; wiedziała bardzo dużo na temat Harry'ego, lubiłem jej o nim opowiadać a ona lubiła słuchać.

      - Ta, no ponad rok. Jak się zobaczyli to myślałem, że oboje się poryczą. - zaśmiałem się a Margie się dołączyła swoim słodkim chichotem. - A nie wracam, bo... niech się sobą nacieszą. - oparłem brodę na dłoni, którą oparłem łokciem na biurku, i przymknąłem oczy.

      -Zazdrosny jesteś o jego ojca? - zaśmiała się a ja zgromiłem ją spojrzeniem. - Louis, to jest tata Harry'ego, nie jego były czy coś.

      - Wiem. I nie o to mi chodzi... - burknąłem. - Po prostu. Niech się sobą nacieszą. Naprawdę mam to na myśli. Ja będę im tylko przeszkadzał. Bo... Oni będą rozmawiać... Wiesz. Ojciec z synem.

      - A ty jesteś chłopakiem tego syna! - klepnęła mnie w ramię. - Jesteś prawie jak rodzina! Kurde. Pan Styles przyjeżdża do syna i to wcale nie oznacza, że ma nie spędzać czasu też z jego chłopakiem! Powinniście się dobrze poznać. Powinieneś jakoś go udobruchać jeśli ma ci pozwolić poślubić swojego synka. - posłała mi bezczelny uśmiech i kiedy miałem ochotę jej coś zrobić szybko odskoczyła śmiejąc się perliście.

      - Kurwa. Nie zamierzam mu się teraz oświadczać!

      - Dlaczego nie? To bardzo dobry moment.

      - Nie, wcale nie. Zrobię to wtedy kiedy z Harrym będzie okej.

      - A jeśli nie będzie? Hm? Co jeśli będzie już tak zawsze? Co jeśli Harry taki jest? Wtedy nie zrobisz tego? Nie oświadczysz się? A może jeszcze go zostawisz?

      Co?!

     - Co?! Co ty mówisz? Twierdzisz, że go nie kocham?! - Wstałem opierając się dłońmi o blat biurka i ciskałem piorunami w Margie. Myślałem, że zaraz jej coś zrobię. - Otóż mylisz się moja droga! Bo kocham go! Nawet, kurwa, nie wiesz jak mocno go kocham! - podszedłem do niej szybkim krokiem i stanąłem przed nią, z góry patrząc jej w oczy. Nie była przerażona. Tylko ciekawa. - Nawet nie wyobrażasz sobie przez co ja przechodzę wiedząc, że jest źle z osobą, która jest dla mnie wszystkim! Nawet nie potrafisz sobie wyobrazić co czuję widząc jak Harry płacze, jak... jak stoi przerażony w łazience z żyletką i przeprasza mnie Bóg wie jeden za co. - mówiłem już nieco spokojniej. - Nie wyobrazisz sobie co czuje w takich chwilach kiedy wychodzę do pracy a on łapie mnie za rękę i prosi cicho, żebym z nim został. Nie wiesz i nigdy się nie dowiesz co czuje, kiedy Harry trzęsie się słysząc o tańcu a kiedyś to kochał. Nie dowiesz się co ja czuję widząc chłopaka, którego kocham najmocniej na świecie... widząc jak on bardzo cierpi. I nie wiesz jak się czuję z myślą, że nie potrafię mu pomóc i prawdopodobnie nie pomogę. Więc, kurwa, nie mów mi tu, że właśnie z tego powodu nie chcę mu się oświadczyć i mam go zamiar zostawić. Bu chcę, do jasnej cholery. Ale to nie jest ten moment. I tak nie zrozumiesz. - prychnąłem po czym odwróciłem się na pięcie i wyszedłem z biura trzaskając przy tym drzwiami. Dopiero po chwili poczułem łzę, króra spłynęła po moim policzku. Szybko ją otarłem, nie chcąc by ktokolwiek ją zauważył. Zbiegłem szybko po schodach nie czekając na windę a na parkingu odnalazłem wzrokiem mój samochód i wsiadłem do środka.

      Oparłem się na siedzeniu głowę odchylając do tyły i wziąwszy głęboki oddech zacisnąłem powieki. Może i trochę na nią naskoczyłem. Ale należało jej się. Bo jakim prawem może twierdzić, że nie kocham Harry'ego? Doprowadziła mnie do łez. Przecież Mergie wie co się u nas dzieje. Czemu się tak zachowała? Sprowokowała mnie. Doprowadziła do stanu, gdzie chciałem uderzyć ją w twarz. Nikt nigdy nie będzie podważał mojej miłości do Harry'ego. Nie powinna.

      Policzyłem do dziesięciu po czym wyprostowałem się. Prawą dłoń położyłem na kierownicy a lewą sięgnąłem do kieszeni po komórkę. Nie było jej. Westchnąłem wkurzony. Nie miałem ochoty tam wracać. Ale musiałem. Poprawiłem marynarkę po czym wysiadłem z samochodu i wróciłem do firmy wcześniej go zamykając.

      Ledwo przeszedłem przez automatyczne drzwi i wpadła na mnie Margie.

      - Oj. - bąknęła. - Zapomniałeś telefonu. - z nieśmiałym uśmiechem podała mi urządzenie, które od razu przechwyciłem.

      Spojrzałem na nią.

      - Przepraszam. - westchnęła. - Nie chciałam. Nie powinnam mówić takich rzeczy. Tak naprawdę to nie wiedziałam, że tak zareagujesz. Chciałam cię tylko zmotywować. - zaśmiałem się krótko.

      - W porządku. Już się nie gniewam. I nie potrzebuję motywacji...

      - Tak, wiem. Przepraszam.

      - Przyjmuje. - posłałem jej uśmiech na co ona szybko zgarnęła mnie w objęcia.

      Nie potrafiłem być na nią zły. Postanowiłem wrócić do domu, tak jak i ona więc zaproponowałem, że ją odwiozę. W końcu mogłem zapytać co u jej przyjaciółki, jak jej idzie.

      - Rozwija się. - powiedziała zawstydzona a po chwili jej policzki pokryły się różem.

      Nie pytałem więcej.


                                                                        ||PDC||

      Odstawiłem Margie do jej mieszkania i już konkretnie skierowałem się do domu. Po drodze kupiłem butelkę wina i jakieś ciastka czekoladowe oraz pianki dla Harry'ego i kawę zbożową. Dawno jej nie pił a stwierdziłem, że przydadzą mu się wartości odżywcze, które ona zawiera. Zauważyłem ostatnio, że Haz nie wyglądał najlepiej. Był jakiś taki zmizerniały. Nie wiem, może to ze względu na obecną sytuację, może dlatego tak wyglądał - był zmęczony tym wszystkim. Lub nie spożywa odpowiedniej ilości posiłków czy też nie jadł tego co powinien. Chociaż to by było dziwne, gdyż on zawsze pilnował swojej diety jako tancerz i również pilnował mojej. Zawsze uważał, że zdrowe odżywianie to podstawa, a reszta czyli energia, siła, kondycja i inne te takie podobne to właśnie dzięki temu otrzymujemy. Harry prowadził zdrowy tryb życia - dobrze się odżywiał, uprawiał sporty. To, że już nie tańczy mam nadzieję, iż nie łączy się z resztą. To już naprawdę nie było do niego podobne. A więc jego wygląd musi być efektem... tak naprawdę to nie wiem czego. To podwójny problem.


     Myśląc tylko i wyłącznie o Harrym dojechałem w końcu do domu. Zabrałem butelkę wina i słodycze z siedzenia pasażera, zamknąłem samochód i po kilku krokach znalazłem się w salonie. Cała trójka (czwórka) siedziała na kanapie przed telewizorem i zawzięcie o czymś dyskutowała. Najwidoczniej nie zauważyli mnie, więc czym prędzej przemknąłem do kuchni gdzie w lodówce zostawiłem alkohol a słodycze oraz kawę odstawiłem na ich miejsce a marynarkę na krzesło i dopiero do nich podszedłem. Harry zerwał się ze swojego miejsca po czym uradowany wpadł mi w ramiona. Pisnął mało męskim głosem moje imię i wtulił się mocno w moją szyję.

      - Co tak szybko? - szepnął w moją skórę powodując przyjemny dreszcz na moim ciele - normalna reakcja.

      Kątem oka spojrzałem na Desmonda, który razem z Jennifer przyglądali się nam z uśmiechem. Mężczyzna spojrzał na mnie i uśmiechnął się szerzej a ja spłonąłem rumieńcem. Po prostu. Zawstydziłem się. Właśnie tuliłem do siebie jego syna z ogromną miłością. Nie każdy ojciec byłby z tego zadowolony, jak na przykład tata Zayna. On był wściekły. Jakoś dawał radę akceptować orientację syna ale nie miał ochoty patrzeć "jak się pedali" - to naprawdę jego słowa. Ale Desmond był uradowany widząc szczęście syna.

      - Nie cieszysz się? - zaśmiałem się w jego loki. Były takie puszyste, pachniały fiołkami. Poczułem deja vu, bo podobna wymiana zdań odbyła się dziś rano tylko pomiędzy Harrym a jego tatą.

      - Cieszę! Tak, cieszę się. Bardzo. - odchylił się ode mnie i zanim miałem okazję mu odpowiedzieć on przywarł swoimi wargami do moich, w krótkim ale czułym buziaku.

      - Nie przy dziecku. - zaśmiała się Jenn i wtedy odsunęliśmy się od siebie.

      Zaproponowałem wino i cała trójka się zgodziła. Zdziwiłem się trochę no bo.. Jennifer?

      - W ciąży jest to wskazane. - odparła na co Desmond pokiwał.

      Tak więc po minucie wróciłem z czterema kieliszkami wina dla każdego. Usiedliśmy wygodnie; Jenn i Des na kanapie, jak wcześniej, a ja z Harrym na kolanach na fotelu obok. Zaczęliśmy rozmawiać o ich pracy w Irlandii. To znaczy Desmonda. Tankował on samochody w wojsku i praktycznie jest potrzebny całymi dniami, dlatego dostał mieszkanie niedaleko wojska. A Gemma gotowała obiady dla żołnierzy. I jej niestety nie należał się chociażby dzień wolny, gdyż pracę tę zaczęła dwa miesiące temu. Harry posmutniał na tę wiadomość. Nie widział siostry od roku i naprawdę bardzo za nią tęsknił. Objąłem go ciaśniej ramieniem i cmoknąłem w skroń. Po cichu obiecałem, że niedługo się z nią zobaczy.

      Zaraz po tym temat zszedł na ciążę Jen. (Od razu poprosiła bym ja, jak i Harry, mówił do niej po imieniu). Za pięć miesięcy miał się urodzić braciszek Harry'ego a oni nie mieli jeszcze imienia.To znaczy między wierszami zaproponowali Harry'emu by sam nadał mu imię. Mój chłopak od razu krzyknął, że będzie to William.

      - Na cześć mojego chłopaka. - mruknął mi w usta po czym je pocałował.

      Nie miałem żadnych zastrzeżeń. Miło mi było, że maluch będzie miał imię po mnie. Tak jakby. Ale jednak. Będzie super chłopakiem. Już ja tego dopilnuje.


                                                                          ||PDC||

      Przyszedł wieczór, godzina dwudziesta i wszyscy wpadli w cichy nastrój. Harry został w kuchni gdzie postanowił przygotować nam gorące napoje, mimo iż był lipiec, Jenn brała gorącą kąpiel, a ja byłem w pokoju gościnnym, gdzie szykowałem posłanie dla Desmonda i jego narzeczonej. Były w nim dwa pojedyncze łóżka ale złączyłem je, wiadomo, dla narzeczonych. Miałem nadzieję, że się na nich pomieszczą. Dostali dwie kołdry, którym zmieniłem poszewki oraz po dwie poduszki dla każdego. Zasłoniłem okna, odświeżyłem powietrze i poszedłem do sypialni mojej i Harry'ego. Nam też przygotowałem łóżko. Otworzyłem też okno balkonowe, bo było troszkę za gorąco. Haz do spania lubi dwudziestostopniową temperaturę, więc było o trzy stopnie za dużo.


      Wyszedłem na taras i oparłem się o drewniane barierki. Było okropnie jasno nie tylko ze względu na porę roku ale też na to, iż Londyn żył przez całą noc. Wszystko się świeciło, z daleka widziałem jadące samochody. Nawet w naszej, cichej okolicy ludzie chodzili po ulicach. Szczególnie młodzież, która cieszyła się wolnością i wakacjami. Harry powinien chodzić tam razem z nimi, ze swoimi przyjaciółmi; Cher i Luke'im, do tych wszystkich skateparków, clubów, restauracji, na koncerty i inne takie atrakcje. Oczywiście ja poszedłbym z nim. Wyszlibyśmy koło godziny osiemnastej, w domu na dwudziestą drugą (o szóstej wstaje do pracy). Zabrałbym go do kilku przyjemnych miejsc, jakaś miła randka by z tego wyszła. Potrzebowaliśmy tego oboje. Tego chwilowego zapomnienia, by się rozerwać, zabawić, cieszyć życiem i naszą miłością, naszym związkiem. Że jest tak pięknie, że się kochamy. Jednak Harry nie chciał. To nie to, że nie był miłośnikiem spędzania czasu w ten sposób. Bo tak naprawdę był. Ale teraz już nie. Jakiś czas temu przestał wychodzić z domu. Brakowało mi mojego Harry'ego. Tej radosnej i uśmiechniętej buźki, tego jak cieszył się na swój trening, jak planował karierę zawodowego tancerza.

      Zacisnąłem powieki, by nie pozwolić im wypłynąć. Nie chciałem płakać. Chciałem być silny. Chciałem pomóc mojemu aniołkowi. Płacz tu w niczym nie pomoże. Nie mogłem się nad sobą użalać. Harry potrzebował faceta. Mężczyzny, który się nim zaopiekuje, będzie o niego dbał a nie takiego, który ryczy. Czułem się okropnie w tej chwili, bo naprawdę miałem ochotę tak po prostu się rozpłakać. Potrzebowałem mojej mamy, żeby mnie przytuliła i doradziła. Pomogła mi i Harry'emu. Tata też by się przydał. Wszystko tylko, żeby mój dawny Haz wrócił. Czułem się beznadziejnie, bezradnie. Zamiast działać tylko myślałam, użalałem się i ryczałem. Nie tego Harry oczekiwał. Nie byłem dla niego wystarczający. Muszę przyznać, że bałem się, iż Haz wyjedzie. Razem z ojcem i Jen, do Irlandii. Dawno nie widział siostry, potrzebował też taty, jego brat niedługo się urodzi. A ja? Zamiast mu pomóc zaprowadziłem do psychologa! Ona nic mu nie pomoże. Nie widzę żadnej poprawy. Nie pomogę mu. Nie potrafię. Nie wiem jak. Nie wiem nic. Harry nie mógł mnie zostawić. Kochałem go i miałem nadzieję, że on mnie też. Nie chciałem go stracić. Nie ze swojej głupoty. Wiem, że tęskni za rodziną ale niech mnie nie zostawia.

      - Louis, co jest? - usłyszałem głos Desmonda po lewej stronie i jego dużą dłoń na plecach.

      - Nie zabieraj mi go. - mruknąłem w ogóle nie zastanawiając się na tym co mówię. A prawda jest taka, że nie żałowałem swoich słów. Właśnie to miałem na myśli i chciałem, żeby Des o tym wiedział.

      - Co? O czym ty mówisz?

      - O Harrym. - spojrzałem na niego i wtedy pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Byłem taki beznadziejny, taka beksa. - Wiem, że za wami tęskni. Nie ma teraz mamy. To znaczy ma ale ona... I on teraz... ta cała sytuacja. Nie wiem co się z nim dzieje. - plątałem się w słowach i niechcący powiedziałem coś czego nie chciałem. Bo nie chciałem, żeby Desmond wiedział, że Harry chodzi do psychologa. - Proszę, nie zabieraj go. Kocham go i chcę, żeby został ze mną. - odwróciłem wzrok a niemy szloch wydostał się z moich ust. Miałem wrażenie, że Styles chce mnie przytulić ale się powstrzymywał. A może bał..

      - Słuchaj, Louis. Nie zamierzam ci zabierać Harry'ego. Widzę co do siebie czujecie, i wiem, że mój syn jest tu z tobą szczęśliwy. - usłyszałem uśmiech w jego miłych słowach. - I... czekaj. Co powiedziałeś?

      Przerażony spojrzałem na niego. A już myślałem, że zignoruje moje niezamierzenie wypowiedziane słowa.

      - Co się z nim dzieje? Jaka sytuacja? - spytał przerażony a ja zacisnąłem mocno oczy. - Louis. Powiedz, o co chodzi.

      Wziąłem drżący oddech i się przełamałem.

      - Wydaje ci się, że wszystko jest w porządku, nie? Niestety nie jest. Na pozór Haz jest szczęśliwy. Ale to tylko chwilowe. Jak tylko wyjedziecie wszystko się znów zacznie.

      - Co się zacznie?

      - Harry chodzi do psychologa. - to zdanie wypowiedziałem z ogromnym trudem. Zauważyłem, że z ust Desmonda wymsknęło się nieme co?. - Miesiąc temu przestał tańczyć.

      - Co ty do cholery mówisz?! Harry już nie tańczy? Jak to? - Styles prawie, że wybuchł ale po chwili się uspokoił. Cały czas patrzył na mnie z przerażeniem.

      - Nie wiem. To po prostu się stało. Tak z dnia na dzień. Miał mieć trening i powiedział, że nie idzie. I od tamtej pory nie chodzi. To było chyba jakoś w drugim tygodniu wakacji. Wszystkim mówi, że już tego nie kocha. Że mu się znudziło.

      - Nie wierzę...

      - Ja też. - wpadłem mu w słowo - Przeraża mnie to. Jest też bardzo smutny. Szczególnie wieczorami. Często płacze. Nawet z błahych powodów. Wiesz... wczoraj, w nocy, pojechałem do siostry, bo mnie potrzebowała. Harry o tym nie wiedział. Spał kiedy wyjechałem a jak wróciłem... zamknął się w łazience. Długo nie otwierał. Wiesz jak się bałem? - spojrzałem na niego, nie odpowiedział. - Jak mi otworzył był cały zapłakany. Trzymał żyletkę i, kurwa, jak dobrze, że nic sobie nie zrobił. - objąłem się ciasno ramionami i wziąłem drżący oddech.

      - Dlaczego tak zrobił? - zapytał bardzo cicho.

      - Powiedział, że jak się obudził to się wystraszył, że mnie nie ma. Szukał mnie w całym domu, zaczął płakać i nie potrafił się uspokoić. Powiedział, że chciał to zrobić, by przestać płakać. - chlipnąłem. - Ale na szczęście wróciłem wcześniej i nic nie zrobił.

      - On... co się z nim dzieje? - Desmond odezwał się po dłuższej chwili. Jego głos się trząsł.

      - Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Przeraża mnie jego zachowania. Kiedy pytam dlaczego płacze on mówi, że nie wie. Po prostu nie wie. - spojrzałem na niego zapłakanymi oczami. - Jest taki smutny. Widzę jak cierpi. A nie potrafię mu pomóc. Nie wiem jak. Nie chce wychodzić do ludzi. Siedzi całymi dniami w domu. Zostaje z moja przyjaciółką kiedy ja jestem w pracy. Bo się o niego boję. - poczułem jak Desmond obejmuje mnie ramieniem. - I zabrałem go do psychologa. Nie wiem czy to mu pomoże. Ale ostatnio jest szczęśliwszy. Częściej się uśmiecha, chociaż... nie wygląda za dobrze. Zauważyłeś?

      - Nie widzę nic szczególnego, prócz tego, że bardzo urósł i schudł. Wiesz, rok go nie widziałem... Boże, dlaczego nikt mi nie powiedział? - widziałem, że Desmond był naprawdę zszokowany i z pewnością martwił się o Harry'ego tak samo jak ja.

      - Bo Haz uważa, że nic się nie dzieje. - zauważyłem z bólem.

      - Louis, cieszę się, że mi powiedziałeś. - wzmocnił uścisk wokół mnie.

      - W końcu jesteś jego ojcem. - posłałem mu uśmiech. - Ale nie mów mu, że ci powiedziałem. Będzie zły.

      - Oczywiście, że nie powiem. Ale chcę pomóc. Nie rozumiem dlaczego się tak zachowuje... - pokręcił głową nie dowierzając.

      - Ja też. - westchnąłem zrezygnowany. Przymknąłem oczy i wtuliłem się w tatę Harry'go.

      - Tylko nie płacz. - poprosił. - Musisz być dla niego silny. - kiwnąłem głową. Chciał coś powiedzieć ale za nim cokolwiek wydostało się z jego ust oboje usłyszeliśmy wołanie Harry'ego.

       - Louis, kakao zrobiłem! Na dół, i to już! - powiedział radośnie chichotając na co automatycznie się uśmiechnąłem. Desmond pokręcił głową z uśmiechem ale jego oczy były smutne.

      - Chociaż na chwilę jest szczęśliwy. - zgodziłem się z nim i zeszliśmy do kuchni.

      Harry stał przy blacie i mieszał łyżką w kubku nucąc pod nosem jakąś radosną melodyjkę. Jego biodra kiwały się w prawo i lewo co sprawiło, że kąciki moich ust uniosły się do góry. Podszedłem do niego i objąłem mocno w pasie głowę kładąc na jego ramieniu. Przymknąłem oczy i zaciągnąłem się jego zapachem. Jego skóra tak pięknie pachniała i była taka mięciutka. Miałem ochotę już zawsze trzymać go w ramionach. 
  
       Harry uśmiechnął się w mój policzek i położył dłonie na moich rękach na jego brzuchu. Zauważyłem jakby troszkę schudł, pewnie tylko mi się to wydawało. On zawsze był chudziutki a teraz jeszcze nadal rósł. Des stał kilka kroków za nami i byłem pewny, że gapi się z uśmiechem. 

      Obróciłem Harry'ego twarzą do siebie i ponownie mocno przytuliłem.

      - Louis... - szepnął cichutko i wetknął nos w zagłębienie mojej szyi, a po chwili odsunąłem się od niego na minimalną odległość.

      - Kocham cię. - powiedziałem prosto w jego usta po czym ucałowałem je delikatnie i znów przytuliłem go mocno. Po chwili usłyszałem słowa zapewnienia, że on mnie też a potem ciepłe usta na moim policzku. I w tamtym momencie nie potrzebowałem niczego innego jak jego miłości. I uśmiechu.

sobota, 17 maja 2014

Rozdział 12. - Jestem w ciąży.

Dziękuje za ogrom komentarzy pod ostatnimi rozdziałami...

Wtorek, 17 lipca, 2012

      Było jakoś koło godziny trzeciej nad ranem kiedy z przyjemnego snu wyrwał mnie dzwonek mojego telefonu. Miałem ogromną ochotę dać sobie w twarz za to, że go nie wyciszyłem. Przez kilka sekund nie miałem nawet najmniejszego zamiaru go odbierać, chciałem poczekać, aż przestanie dzwonić i wtedy wrócę spokojnie do mojego snu a najlepiej wcześniej jeszcze go wyciszę. Jednak myśl, że Harry się obudzi a potem będzie miał problem z zaśnięciem sprawiła, że szybko sięgnąłem po urządzenie. Odebrałem nawet nie patrząc na ID dzwoniącego.

      - Życie ci nie miłe? - syknąłem zdecydowanie niezadowolony z tego, że ktoś dzwoni do mnie o tej godzinie. Mój głos był niewyspany i przesiąknięty jadem.

      - Louis? - po drugiej stronie usłyszałem chlipnięcie siostry. Automatycznie zerwałem się do pozycji siedzącej zaniepokojony jej telefonem o tej godzinie oraz roztrzęsionym głosem.

      - Lottie? Co się dzieję? - poważnie, zacząłem panikować. Ona płakała.

      - Mu-musimy porozmawia-ć. - chlipnęła a moje serce po prostu pękło. Moja mała siostrzyczka. Chciałem przytulić ją przez telefon.

      - Jasne, tak. Oczywiście. Mów. - mówiłem chaotycznie i zdenerwowany. Usiadłem na łóżku stopy stawiając na panelach, przeczesałem palcami rozczochrane włosy.

      - Tylko... nie przez tele-fon. Prosz-ę. - ponownie chlipnęła.

      - To... jak?

      - Przyjedź do mnie. - powiedziała już nieco spokojniej.

      - Kochanie... Jest trzecia w nocy. - spojrzałem na zegarek; trzecia siedemnaście. - Jutro idę do pracy. Ty też. Więc może...

      - Pro-oszę-ę. - zapłakała okropnie. Nie mogłem jej odmówić. Jeśli naprawdę coś się działo musiałem być przy niej. Od czego jest starszy brat?

      - Będę za piętnaście minut. - powiedziałem cicho po czym się rozłączyłem. Ja poważnie miałem zamiar jechać do niej o trzeciej w nocy. Tylko... co z Harrym? Jeśli go teraz obudzę już nie zaśnie. A w dzień na pewno też nie. Znam go. Będzie zły albo, co gorsza, rozpłacze się. Do tego nie mogłem dopuścić. Ma twardy sen więc stwierdziłem, że po prostu pojadę do siostry i wrócę zanim on się obudzi. Nic nie zauważy. Tak, taki był mój plan, który na dziewięćdziesiąt procent był dobry. Nie przewidziałem jednak co będzie jak Haz się obudzi. Nie przyszło mi to w ogóle do głowy. Teraz myślałem o Lottie a nie o nim, co było złe. Powinienem to przemyśleć. Ale zamiast tego wstałem z łóżka, stopy wsunąłem w puchate, niebieskie kapcie a na ramiona zarzuciłem szary szlafrok. Wróciłem do łóżka.
    

        - Zaraz wracam. - szepnąłem Harry'emu do ucha po czym ucałowałem go w czoło i chwytając telefon wyszedłem z sypialni. W kuchni z blatu wziąłem kluczyki od samochodu i domu. Już po chwili w pidżamie siedziałem w Range Roverze i jechałem do siostry o trzeciej nad ranem. Poważnie.

      Dopiero wtedy uświadomiłem sobie co może się wydarzyć jak Harry się obudzi. Za późno o tym pomyślałem, byłem już minutę przed blokiem Lottie. Starając się odrzucić czarne myśli wysiadłem z samochodu i wszedłem do budynku. Drzwi były już otwarte więc Lottie pewnie widziała jak przyjechałem. Stąpałem szybko po schodach i już po kilku minutach byłem na piątym piętrze. Zapukałem do drzwi z numerem siedemnaście. Odczekałem chwilę i zaraz otworzyła mi moja siostra. Była cała zapłakana, jej oczy były czerwone i podpuchnięte tak samo jak cała twarz, jakby płakała przez całą noc. W ręku trzymała chusteczki. Szybko zgarnąłem ją w ramiona i ucałowałem we włosy. Płakała mi w ramię ale nie przejmowałem się tym. Bolało mnie serce na jej widok. Co takiego się stało, że aż tak to przeżywała? Do głowy przyszła mi myśl, że ona z Niallem to tak jak Dani i Liam... nie! Tego już za wiele. To było niemożliwe. To byłby jakiś absurd.

      - Chodźmy do domu. - szepnąłem jej do ucha. Pokiwała lekko głową po czym zamknąwszy drzwi zaprowadziła mnie do swojej sypialni. Nie mieszkała z Niallem. Jeszcze nie. Wiem, że planowali od niedawna zamieszkać u blondyna. To byłoby cudowne.

      Usiedliśmy na jej łóżku i mocno ją do siebie przytuliłem. Ona oparła swoją głowę o moje ramię a ja schowałem twarz w jej miękkich blond włosach. Pocierałem delikatniej jej plecy kiedy ona starała się powstrzymać płacz. Czułem jak zaciska dłonie na moim szlafroku. Nadal cała się trzęsła jednak nie słyszałem już szlochu. Jeszcze co chwila pociągała nosem ale nie płakała. W końcu odsunęła się ode mnie, przetarła dłonią mokre policzki i postarała się uśmiechnąć co od razu odwzajemniłem.

      - Co jest? Co się stało? - spytałem w końcu. Przełknęła głośno po czym usiadła na przeciw mnie, po turecku. Wzrok utkwiła w swoich dłoniach na jej kolanach.

      - Ja i Niall... - zaczęła cicho ale szybko jej przerwałem.

      - Nie mów mi tego, proszę. - odparłem już lekko zdenerwowany. Naprawdę? Oni też? Co się dzieje z tymi ludźmi? Teraz to chciałem Niallowi rozkwasić twarz. Koleś chyba postradał zmysły. Moją siostrę tak potraktować? Niech się już boi.

      - A-ale.. czego? - zdziwiła się dziewczyna marszcząc brwi. Spojrzała na mnie zdezorientowana a ja westchnąłem głośno.

      - Ty i Niall. Rozstaliście się, tak? - zgadywałem. Lottie spojrzała na mnie jakbym co najmniej był jakimś wariatem. Zdziwiłem się. Nie o to chodziło?

      - Co? Nie, oczywiście, że nie. Dlaczego tak pomyślałeś? Przecież... kochamy się... - uśmiechnęła się a mi zrobiło się głupio. Czułem jak moja twarz robi się czerwona.

      - Ja... nie wiem. Nieważne. - uśmiechnąłem się krzywo. - Więc o co chodzi?

      - Ech. - westchnęła głośno i odezwała się po chwili ciszy. - Będziemy mieli dziecko. - powiedziała drżącym głosem. Spuściła wzrok i ponownie była bliska płaczu.

      - Naprawdę? - pokiwała głową, ucieszyłem się. To przecież dobra wiadomość. Będę wujkiem. Kolejny dzidziuś w naszej rodzinie. - To wspaniale, Lottie! - krzyknąłem po czym wziąłem ją w swoje ramiona i uścisnąłem mocno oraz ucałowałem w głowę. Naprawdę się cieszyłem. Czułem jakbym to ja miałbym być ojcem.

      - Cieszysz się? - wymamrotała zdziwiona w mój szlafrok.

      - Oczywiście! Będę wujkiem, ja pierdole... - pisnąłem dusząc ją w swoim uścisku.

      - Louis! Nie przy dziecku! - oburzyła się po czym oderwała ode mnie i instynktownie położyła dłonie na swoim brzuszku. Zaśmiałem się.

      - Hah, przepraszam. - uśmiechnąłem się co odwzajemniła. - A ty się nie cieszysz?

      - Louis... ja mam dwadzieścia lat. Studiów jeszcze nie skończyłam. - posmutniała. - Dostaje marne pieniądze w tej pracy...

      - Ale Niall jest na ostatnim roku. - starałem się pocieszyć.

      - Tak, ale... Jak zdoła utrzymać rodzinę po studiach tanecznych, co? Tak szybko kariery nie zrobi. Fakt, chce założyć szkołę taneczną. Planował też utworzyć grupę... z Harrym.

     - Wiem. - westchnąłem przymykając oczy. Harry chyba już nie ma tego marzenia. Mieli razem z Horanem stworzyć zespół, jeździć na castingi, szukać innych członków. Jeszcze szkoła tańca. Lottie miała racje, Niall nie da rady sam.

      - Pomogę wam. - zaproponowałem. Byłem pewny, że tego chcę. Mam dużo pieniędzy i przecież nie zostawię Lottie w potrzebie. - Mama pewnie też się ucieszy z pierwszego wnuka.

      - Louis, nie możesz...

      - Mogę. - przerwałem jej. - Mogę i chcę. Jesteś moja siostrą. A to będzie mój siostrzeniec czy siostrzenica. - uśmiechnąłem się do dziewczyny. - Od razu zamawiam wujka chrzestnego. - uniosłem palec do góry a ona zachichotała.

      - Dobrze. Dobrze, dziękuję... - westchnęła i wpadła mi w ramiona, objąłem ją mocno. Przecież nie pozwoliłbym, żeby wyleciała na ulicę z dzieckiem. Mogą nawet u mnie zamieszkać. Zrobię wszystko, by jej i dziecku i Niallowi pomóc.


      - Czego się bałaś? - spytałem po dłuższej chwili ciszy.

      - Hmm? - mruknęła cicho. Nadal tuliła mi się do piersi. Kątem oka widziałem, że jej powieki opadły. Była już spokojna i chyba bliska zaśnięciu.

      - Dlaczego płakałaś. - sprostowałem. Spięła się. Przez moment się nie ruszała i chyba wstrzymała też oddech. Po długich sekundach postanowiła się ode mnie odsunąć ale nie za daleko. Odwróciła twarz tak, by na mnie nie patrzeć.

      - Myślałam, że będziesz zły. - powiedziała drżącym głosem. Chciałem się odezwać ale przerwała mi. - To po pierwsze. Myślałam, że stwierdzisz, że jesteśmy nieodpowiedzialni. Ale to się po prostu stało. - ciaśniej objęła swój brzuch. - Po drugie, wiem, że z Niallem nie mamy odpowiednich warunków na utrzymanie niemowlaka. Tego boje się najbardziej. I po trzecie, nie chcę, żeby mama się zawiodła. Jestem jeszcze młoda, bardzo. Czuję, że mama będzie zła. Mówiła już wcześnie, ostrzegała mnie, że mam jeszcze dużo czasu. Nie skończyłam studiów. Jesteśmy z Niallem dopiero dwa lata, od półtora roku tak poważnie. A mama za nim nie przepada. - jej głos trząsł się coraz bardziej a jej oczy zapełniały się łzami. Miała racje tak w połowie. Mama tak mówiła. Że o dziecku ma myśleć dopiero po szkole, jak już znajdzie dobrą pracę. Nie podobało się jej też, iż Niall mógłby zostać jej zięciem. Ale hej! Nie zrobiła niczego w związku z tym, że jej jedyny syn jest homoseksualny więc co może zrobić córce w ciąży? Mnie się nie wyrzekła, więc Lottie tym bardziej.

      - Hej, kochanie. - przybliżyłem się do niej i wziąłem ją w swoje ramiona. - Nie myśl tak. Może i mama tak mówiła. Ale stało się. I myślisz, że co zrobi? Wyrzuci cię z domu? Przecież już się wyprowadziłaś. Jesteś już samodzielna. Może na początku będzie zła. Ale przejdzie jej. Będzie miała wnuka. Doczekała się czasu kiedy jej dziecko, córka, sama ma dziecko. Ode mnie ich nie dostanie, więc...

      - Louis. - przerwała mi. U nas to chyba rodzinne, wchodzić wszystkim w słowo. - Przecież możesz mieć dzieci. Możecie. - uśmiechnęła się słabo zmieniając temat. Najwyraźniej już ją przekonałem.

      - Nie...

      - Od czego jest adopcja? - ponownie się wtrąciła. - Macie dobre warunki, nawet bardzo dobre. Masz super pracę, duży dom, kupę kasy...

      - I chłopaka. - dokończyłem za nią. - Rzadko pozwalają parom homoseksualnym na adopcję. A nawet jeśli to jest kupa papierów do wypełnienia, jakieś głupie wizytacje, długo się czeka. - zacząłem wymieniać i mój dotychczasowy uśmiech znikł. Naprawdę jednym z moich marzeń było posiadanie dzieci z Harrym.

      - Ale jednak. Uda wam się, na pewno.

      - Lottie. Okej, w porządku. Może kiedyś. - odwzajemniłem jej uśmiech. - Ale Harry ma dopiero osiemnaście, jest w drugiej klasie. To nie czas na dzieci. - zaśmiałem się a Lottie mi wtórowała.

      - Dobrze. - zgodziła się. Poprawiła się na swoim miejscu. Ściągnęła gumkę z nadgarstka i związała swoje złociste kosmyki po czym przysunęła do mnie.

      - Uspokoiłem twoje nerwy? - spytałem tuląc jej drobne ciałko do siebie. Pokiwała delikatnie głową. Uśmiechnąłem się.

      Kurde. Będę wujkiem. Dopiero zdałem sobie z tego sprawę. Lottie urodzi maleńkie maleństwo. Niall będzie tatą. My będziemy wujkami, mama będzie babcią, dziewczynki ciociami. Harry jeszcze będzie miał braciszka. Boże, tyle się działo w tak krótkim czasie. Tyle dobrego. Haz się w końcu z tatą zobaczy. Niall i Lottie założą rodzinę. Ale mimo wszystko czułem, że to tylko chwilowe. Przecież Harry... dziś mieliśmy umówioną wizytę u psychologa. Jeszcze tyle nas czeka. Przecież to się dopiero zaczęło. Z Harrym jest źle. Wszyscy to już wiedzieli. No prawie. Dzieci tego nie załatwią. Chociaż... może jak Desmond przyjedzie to jakoś pogada z synem? Może on coś zdziała? Wiedziałem, że muszę z nim porozmawiać. W końcu to jego syn, z którym jest naprawdę bardzo blisko. Wie o nim praktycznie wszystko. Powinien zauważyć, że coś jest nie tak, prawda? Powinien nam pomóc.

      Nawet nie zauważyłem kiedy Lottie zniknęła w kuchni. Widziałem jak szykuje nam coś do picia. Nie mogłem długo zostać. Wyciągnąłem telefon, by sprawdzić godzinę. Była za dwadzieścia piąta. Powinienem był już wracać, przespać się tę godzinkę i szykować się do pracy. A Harry... jeśli się obudził... Bałem się myśleć co się stanie. Jak on się poczuje jak obudzi się w nocy a mnie w ogóle nie będzie w domu? Nie mogłem do tego dopuścić. Musiałem już iść. Wstałem więc z łóżka siostry i poszedłem do niej do kuchni, gdzie już zalewała wrzątkiem rozpuszczalną czekoladę. Odchrząknąłem delikatnie, by zwróciła na mnie uwagę.

      - Lottie. - powiedziałem cicho. - Muszę już iść.

      - Ale... właśnie zrobiłam nam gorącą czekoladę. Myślałam, że jeszcze pogadamy... - posmutniała ale nic nie mogłem z tym zrobić.

      - Przepraszam. Harry na mnie czeka. Jeśli się obudził a mnie nie ma..

      - No tak. - uśmiechnęła się słabo. - Tak, pewnie, jedź do niego. Sama się o niego boję. - wzięła swój kubek z napojem i usiadła do stołu. Wzrok zatrzymała w jednym punkcie.

      - Dasz sobie radę prawda? - spytałem nachylając się do niej. Pokiwała lekko głową po czym ucałowałem ją w policzek. - Cześć. - powiedziałem z uśmiechem i kiedy mi odpowiedziała wyszedłem po cichu z jej mieszkania. Wtedy czym prędzej zbiegłem po schodach ile sił w nogach. Wpadłem do samochodu, w duchu modląc się, by nie było jak w filmach, że pojazd nie chce odpalić. Na szczęście tak nie było. Z piskiem opon odjechałem spod bloku i ruszyłem w kierunku domu mojego i Harry'ego.

      Kiedy byłem już na miejscu wpadłem do domu niczym burza. Jednak po chwili zachowałem spokój. Jeśli Haz śpi to przecież nie chciałbym go obudzić. Zachowywałem się więc bardzo cicho idąc na górę. Schody trochę skrzypiały ale to nie mogło obudzić mojego chłopaka. Drzwi od naszej sypialni były uchylone co mnie zaniepokoiło, bo wychodząc zamknąłem je. Z niesamowicie szybko bijącym sercem wszedłem do pokoju. Zatrzymałem się zanim zdążyłem przekroczyć próg drugą nogą. Nie było go. Świetnie.

      Przełknąłem głośno po czym wycofałem się z pomieszczenia. Złapałem się za włosy i westchnąłem. Byłem zdenerwowany i przestraszony jednocześnie. Nie mogłem uporządkować myśli. Głowę zaprzątało mi tylko jedno słowo. Jedno imię. harryharryharryharryharry. Gdzie on do cholery mógł być. Nie wyszedł z domu. Był więc tutaj. Pierwsze o czym pomyślałem to łazienka. Nie wiem dlaczego, tak po prostu. Podszedłem wiec do niej, gdyż była zaledwie kilka kroków od naszej sypialni. Przyłożyłem do niej ucho i zacząłem nasłuchiwać. Żadnych dźwięków. Głucha cisza. Ale to nie odebrało mi nadziei. Naparłem na drzwi a one ani drgnęły. Były zamknięte na klucz. Harry tam był. Zdziwiło mnie to jednak, gdyż światło nie było zaświecone. Było tam tylko bardzo malutkie okienko niemalże przy suficie. Ale nie myślałem teraz o tym. To nie było ważne. Najważniejszy był Harry, który się tam zamknął.

      - Harry? - odezwałem się cicho po czym zapukałem delikatnie w drewno. - Skarbie, wiem, że tam jesteś. Możesz mi otworzyć? - nawet po dłuższej chwili nie otrzymałem odpowiedzi. Zapukałem ponownie. - Harry, proszę cię. Otwórz mi. Wszystko ci wytłumaczę. - odezwałem się trzęsącym głosem. Naprawdę byłem bliski płaczu. Byłem wściekły na siebie. To ja do tego doprowadziłem. Zamiast gasić ogień to jeszcze go podniecałem. Co było ze mną, kurwa nie tak?


      Usiadłem pod drzwiami opierając się o nie plecami. Kolana podciągnąłem do klatki piersiowej a głowa uderzyła w drewno. Znów zapukałem. Poczułem jak łza spływa po moim policzku. Łazienka była zamknięta. Światło zgaszone. Harry się nie odzywał. O czym mogłem pomyśleć w tej chwili? Tak cholernie się o niego bałem. Modliłem się, by niczego sobie nie zrobił. Ciągle wołałem do niego ale mi nie odpowiadał. Rozryczałem się, naprawdę. Byłem przerażony myślą, że mogłem go teraz stracić. Nie potrafiłem złapać oddechu. Cały się trząsłem a łzy spływały po moich policzkach jedna po drugiej.

      - Do jasnej cholery, możesz się w końcu odezwać?! - krzyknąłem zrozpaczony i wydałem z siebie żałosny jęk bólu. Płakałem tak głośno, że Haz na pewno mnie usłyszał. Moje serce krzyczało. - Harry, proszę... - pisnąłem obejmując nogi ramionami i chowając twarz w kolanach. Po chwili usłyszałem kliknięcie przekręcanego zamka na co mój szloch się zatrzymał. Drzwi się nie otworzyły wiec wstałem gwałtownie po czym cisnąłem klamką w dół. Moim oczom ukazał się Harry. Jego twarz była zapłakana. Ręce były zgięte w łokciach a dłonie trzymał przed brzuszkiem niczym królik. Dopiero po sekundach zauważyłem, że w jednej z nim coś trzymał.

      - Harry... - szepnąłem cicho i sięgnąłem po jego chłodną dłoń. On zamknął oczy i odwrócił głowę. Spomiędzy jego zimnych, bladych paluszków wyjąłem ostrą żyletkę. - Mój Boże. - szepnąłem przerażony, zakrywając dłonią usta. Moje oczy znów wypełniły się łzami i ogarnęło mnie poczucie winy. Szybko sięgnąłem po drugą rękę i obie obróciłem tak, by widzieć nadgarstki. Czyste. Harry się rozpłakał a ja przyglądałem się mu, sunąłem wzrokiem po całym nagim ciele w poszukiwaniu ran. Nic takiego na szczęście nie zauważyłem.

       - Kochanie. - powiedziałem cicho drżącym głosem. Spojrzał na mnie zapłakanym wzrokiem. Jego bródka trzęsła się a moje serce bolało.

      - Nie zrobiłem tego. - odezwał się bardzo cicho, ledwo słyszalnie. Kamień spadł mi z serca. Uśmiechnąłem się blado po czym wyrzuciwszy żyletkę zgarnąłem go w swoje ramiona. Znów się rozpłakał.

      - Boże... kochanie. Już dobrze. No już, nie płacz. Jestem tu. - szeptałem mu we włosy i co każde zdanie całowałem go w nie. On natomiast drżał w moim uścisku. Naprawdę byłem na siebie okropnie zły, że doprowadziłem do takiej sytuacji. To była teraz moja wina. Tylko i wyłącznie moja. Wyrzuty sumienia zjadały mnie od środka. Harry płakał przeze mnie i to bolało najbardziej. Skrzywdziłem go. Mojego malutkiego Harry'ego, który teraz płakał w moich ramionach. Jego ciałem wstrząsały dreszcze a on nie potrafił się uspokoić.

      W końcu zaprowadziłem go do naszej sypialni. Ułożyliśmy się razem pod kołdrą; Haz leżał na mojej piersi i mocno obejmował w pasie. Ja nos schowałem w jego loki i jedną dłonią głaskałem jego a drugą głaskałem go po spiętych plecach. Nie wiedziałem jak zacząć rozmowę. Jedyne co przychodziło mi na myśl to:

      - Przepraszam. - powiedziałem tak cicho, że obawiałem się czy mnie usłyszał.

      - Mmm. - mruknął rozwiewając moje wątpliwości.

      - Naprawdę, kochanie. Tak strasznie przepraszam. - myślałem, że zaraz znów się rozpłaczę. Zacisnąłem powieki, by nie pozwolić wypłynąć łzom.

      - Gdzie byłeś? - spytał cichutko. Jego głos wciąż drżał ale już nieco mniej i był wyraźniejszy. Zanim się odezwałem westchnąłem głośno i oczyściłem swój głos.

      - U Lottie. Zadzwoniła do mnie po trzeciej, że chce ze mną porozmawiać i kazała mi przyjechać. Płakała więc...

      - Dlaczego mnie nie obudziłeś? - przerwał mi, z wyrzutem.

      - Bo wiem jaki masz sen. Potem już byś nie mógł zasnąć. Byłbyś rozdrażniony i...

      - Mimo wszystko mogłeś mnie obudzić. Powiedzieć, że musisz jechać do siostry. - przerwał mi ponownie. Ton jego głosu mówił, iż znów jest bliki płaczu. - Wiesz jak się czułem? Budzę się w nocy a ciebie nie ma. Pomyślałem, że może jesteś w kuchni albo w łazience. To tam poszedłem. Ale nigdzie cię nie było. - chlipnął. - Zamknąłem się w łazience. Nie wiedziałem co o tym myśleć. Dlaczego ciebie nie ma. Co się stało. I znalazłem żyletkę. Chciałem tylko przestać płakać i się uspokoić. Ale wtedy ty wróciłeś. I było mi o wiele lepiej. Nie zrobiłem tego... - przerwał, by wziąć drżący oddech i zacisnął palce na mojej koszuli. - Ale jestem zły, słyszysz? - zapłakał wtuliwszy się we mnie. Objąłem go mocno a po moich policzkach spłynęły łzy.

      - Wiem, kochanie. Rozumiem. Ale tak bardzo przepraszam. Nie chciałem, żeby tak wyszło. Przepraszam. - powiedziałem na wdechu i schowałem twarz w jego loczkach.

      - W porządku. - powiedział cicho, już dużo spokojniej.

      - Kocham cię. - szepnąłem po czym odnalazłem jego dłoń i splotłem razem nasze palce.

      - A ja kocham ciebie. - mruknął spokojnie. Ucałowałem go w głowę i powtórzyłem znów te dwa słowa i ponownie go cmoknąłem. Usłyszałem jak Harry się uśmiecha w moją koszulę.

      Po chwili słyszałem tylko jego równomierny oddech i czułem na żebrach bicie jego serca. Zasnął nawet nie wiem kiedy. Ja nie zmrużyłem oka do rana. Złość na siebie wciąż mnie nie opuszczała. Wiedziałem, że poczucie winy będzie jeszcze długo mi towarzyszyć. Skrzywdziłem Harry'ego. Ja go skrzywdziłem. I to cholernie bolało.


                                                                         ||PDC||



      O godzinie szóstej, kiedy zadzwonił mój budzik, Harry jeszcze spał, wtulony w mój bok. Jego loki rozsypały się na poduszce, usta były rozchylone i wydobywał się z nich ciepły oddech. Szybko wyłączyłem telefon, by go nie obudzić. Delikatnie wyswobodziłem się z jego uścisku i pod główkę wsunąłem mu poduszkę, która miała zastąpić moje ramię. Po wykonaniu porannej toalety ubrałem się w tradycyjną błękitną koszulę, czarną marynarkę i szare rurki. Zszedłem do kuchni, by przygotować sobie śniadanie do pracy jak i na teraz. Kiedy odkładałem produkty na swoje miejsce ktoś zapukał. Wiedziałem, że to Dani więc bez namysłu ruszyłem w kierunku wyjścia z domu. 

      Przepuściłem ją w drzwiach po czym przytuliłem na powitanie. Jej humor nadal nie był w najlepszym stanie. Uśmiech nie gościł na jej ustach a oczy wciąż były smutne. Może i to prawda, że odsunęli się od siebie, ona i Liam. Ale byłem pewny, że Danielle bardzo za nim tęskni. Byłem tylko ciekaw co Payne o tym myśli, czy jemu też brakuje dziewczyny. Jeśli tak, to po co im to było? Jeżeli za jakiś czas nie zobaczę ich znów razem to pobawię się w swatkę.

      Zjedliśmy razem śniadanie. W międzyczasie opowiedziałem jej co działo się dziś w nocy. Powiedziałem jej, że Harry zapewne będzie dziś długo spał. Ona natomiast starała się mnie zapewnić, że to nie moja wina, iż tak się stało. No, przynajmniej nie całkowicie. Kazała mi się tak tym nie przejmować i pocieszyła faktem, że dziś mamy kolejną wizytę u psychologa. Na tę myśl zrobiło mi się lepiej. Na pewno opowiem dziś Alice o zaistniałej kilka godzin temu sytuacji. Byłem ciekawy co ona o tym sądzi. I przez całe osiem godzin pracy myślałem tylko o tym: o wizycie u pani psycholog.
     
      
      Kiedy nadeszła ubłagana godzina; piętnasta piętnaście, zebrałem wszystkie swoje rzeczy i pognałem do wyjścia. Jeszcze pożegnałem się z Margie, która dziś nie zdążyła mi opowiedzieć jak rozwija się jej sytuacja z przyjaciółką - obiecałem jej rozmowę, jak najszybciej. Widziałem, że bardzo chciała mi się zwierzyć. W końcu kiedy już siedziałem w samochodzie i go odpaliłem, ruszyłem ulicami Londynu, w kierunku mojego domu i Harry'ego. To tak pięknie brzmiało w mojej głowie: dom mój i Harry'ego. Nasz dom.

      Po pół godzinie byłem już na miejscu. Od samego rana targały mną nerwy i teraz pilnie potrzebowałem mocnej kawy chociaż takowej nie pijam. Postanowiłem sobie w głowie, że jadąc do psychologa zajadę do Starbucksa, by kupić napój. W salonie siedział już na kanapie uszykowany Harry. Jego humor był chyba nawet gorszy od humoru Danielle. Ale oboje byli przybici i w pomieszczeniu było naprawdę ponuro.

      Podszedłem najpierw do brunetki i ucałowałem ją w policzek. Następnym, lepszym celem był mój chłopak. Nogi miał podwinięte pod pośladki a wzrok miał wbity w swoje dłonie leżące na jasnych spodniach. Usiadłem obok niego i objąłem go ramieniem po czym złożyłem mokrego buziaka w kąciku jego ust. Uśmiech pojawił się na jego buźce ale jak szybko się pojawił tak szybko znikł. Sfrustrowany ująłem jego twarzyczkę w obie dłonie i nakierowałem na swoją. Przyjrzałem się jego smutnym oczom i coś ukuło mnie w okolicy serca. Zagryzłem wargę przyglądając się mu a on spuścił wzrok. Nie chciałem jeszcze bardziej go dobijać więc położyłem swoje usta na jego i zacząłem całować go leniwie. Dopiero po chwili zaczął oddawać pocałunek co mnie trochę zmartwiło. Moje mokre wargi przesuwały się delikatnie po jego i w końcu usłyszałem cichy jęk przyjemności. Zrobiło mi się lepiej, bo Harry'emu się podobało.

      - Przepraszam. - powiedziałem kolejny raz dzisiejszego dnia. Harry pokręcił głową.

      - Już nie przepraszaj. Nie jestem zły. - posłał mi słaby uśmiech.

      - Ale jesteś smutny. - odparłem na co on wzruszył jedynie ramionami. Widziałem, że nie chce o tym rozmawiać więc go nie naciskałem. Porozmawia z Alice.

      Sięgnąłem po jego dłoń i poprowadziłem na korytarz. Miał już buty na stopach więc wystarczyło jedynie wyjść. Ale przyjrzałem mu się jeszcze: loki były roztrzepane, bardziej niż zazwyczaj a twarz smutna. Włożył na siebie czarną koszulkę z jakimś napisem po francusku i spodnie w kolorze plażowego piasku. Wyglądał ślicznie jeśli nie zwróciło się uwagi na zdołowany wyraz twarzy.

      Wyszliśmy razem z Danielle. Postanowiłem odwieźć dziewczynę, gdyż jej mama mieszkała po drodze. Kupiłem też w Starbucksie kawę dla siebie i czekoladę z mlekiem dla Harry'ego. Wyglądał na uradowanego kiedy przyjął ode mnie napój ale mogło mi się tylko wydawać. Po dziesięciu minutach byliśmy już przed budynkiem, w którym pracowała Alice. Spojrzałem na mojego chłopaka. W dłoniach trzymał pusty kubek po czekoladzie i uparcie się w niego wpatrywał.

      - Denerwujesz się? - spytałem odbierając mu plastik. Kiwnął lekko głową.

      Odczekaliśmy chwilę zanim wysiedliśmy z samochodu. Wyrzuciłem pojemniki po napojach do najbliższego kosza po czym chwyciłem Harry'ego za dłoń. Widziałem jak prawy kącik jego ust drga lekko co sprawiło, że moje serce przyśpieszyło swoje tętno. Nawet takie małe gesty mnie cieszyły, ponieważ one cieszyły Harry'ego, nawet kiedy był w okropnym humorze.

      Usiedliśmy w miękkich fotelach a przed nami pojawiła się Alice. Splotła swoje dłonie i położyła je na biurku przyglądając się nam. Widziałem, że próbowała odczytać cokolwiek z naszych twarzy i chyba się jej to udało, bo po chwili pokręciła głową, posmutniała i spojrzała na mnie wymownie. Och. Czyli miałem zacząć.


      -Dziś my... - spojrzałem na Harry'ego. - Źle zrobiłem.

      - Louis. - chłopak się wtrącił.

      - Nie, Haz. Daj powiedzieć. - Alice spojrzała na mnie dociekliwie. - Nie pomyślałem o konsekwencjach. Moja siostra zadzwoniła do mnie w nocy, bym do niej przyjechał. Od razu wsiadłem w samochód. Nie budziłem Harry'ego, bo wiem jaki ma sen. - spojrzałem na niego, Haz patrzył w przeciwną stronę jednak nasze dłonie wciąż były splecione. - Była trzecia w nocy, potem już by nie zasnął. Byłby rozdrażniony i nie w humorze. Nie chciałem tego. Ale nie pomyślałem co się stanie jak się obudzi a mnie nie będzie. I tak się właśnie stało. - urwałem biorąc głęboki oddech. Spojrzałem na Alice;
 wpatrywała się w Harry'ego, który zaciekle wbijał wzrok w kwiatka przy ścianie. Zauważyłem, że jego dłoń bardzo delikatnie trzymała moją.

       - Tak, i co dalej? - kobieta spojrzała na mnie i posłała lekki uśmiech. - Kontynuuj.

      - Wróciłem do domu a on był w łazience. Zamknięty. - przełknąłem głośno. Na samą myśl o tym chciało mi się płakać. Nie chciałem przypominać sobie tego wszystkiego. Nie miałem ochoty o tym rozmawiać. Ale musiałem. - Nie odzywał się bardzo długo. Przestraszyłem się. Naprawdę okropnie się bałem. - poczułem jak moje oczy zachodzą łzami a jedna spływa po policzku.

      - Louis. - westchnął Haz ściskając mocno moją dłoń. Wiedziałem, że nie chciał bym o tym mówił i wiedziałem, że jest mu mnie żal. Zignorowałem to.

      - Ale otworzył mi w końcu. - kontynuowałem. - Był cały zapłakany. - wziąłem drżący oddech. - Trzymał... żyletkę. W dłoni.

      - Żyletkę? - zdziwiła się Alice. Jej oczy zrobiły się duże i od razu spojrzała na Harry'ego, który ponownie patrzył w inne miejsce. Ja pokiwałem głową. Chciałem się znów odezwać jednak ona mi przerwała.

      - Dobrze. Louis? Teraz chcę porozmawiać tylko z Harrym. - powiedziała uważnie wpatrując się w mojego chłopaka. - Zostawisz nas samych, prawda? - w odpowiedzi kiwnąłem głową. Wstałem nadal trzymając dłoń Harry'ego. Podszedłem do niego i ująłem jego twarz. Nie patrzył na mnie ale nie przejąłem się tym. Ucałowałem go w kącik ust po czym wyszedłem do pomieszczenia obok.

      Usiadłem na kanapie podpierając łokcie na kolanach i schowałem twarz w dłoń. Po chwili się rozpłakałem. To było dla mnie za dużo. Naprawdę, ta cała sytuacja z Harrym przerastała mnie. Miałem już dość. Nie mogłem patrzeć na takiego Harry'ego. Okropnie mnie to bolało. To jak patrzyłem w jego oczy i widziałem smutek oraz ból. On cierpiał a ja nie wiedziałem dlaczego. Nikt nie wiedział. Tylko on sam. A my chcieliśmy mu pomóc więc czemu nic nie chciał nam powiedzieć, wytłumaczyć swojego zachowania? Czemu musiałem patrzeć na jego krzywdę i czuć się takim bezsilnym? Nie mogłem mu pomóc, nie wiedziałem jak to zrobić. A tak bardzo chciałem. Harry był moim aniołkiem i naprawdę szczerze miałem gdzieś co myśleli
 o tym Zayn, Niall czy Danielle. Nie obchodziło mnie ich zdanie. Nie obchodziło mnie to, iż uważali, że jestem nadopiekuńczy, że traktuje Harry'ego jak dziecko. Miałem swoje powody, do jasnej cholery! Nie widać? On cierpiał, mój aniołek cierpiał a ja miałem tak na to patrzeć? Przecież musiałem mu pomóc. Gdybym tylko mógł, przejąłbym od niego te wszystkie krzywdy na siebie. On był taki delikatny, taki kruchy i ten kto go skrzywdził zasługiwał na wszystko co najgorsze.

      Oparłem się plecami o oparcie kanapy i postarałem się uspokoić. Wyrównałem trzęsący się oddech oraz wytarłem mokre policzki. Byłem pewny, że moje oczy są czerwone i opuchnięte, gdyż płakałem dłuższą chwilę. Miałem więc nadzieje, że będą rozmawiać jeszcze trochę, by mój wygląd mógł wrócić do normy. Nie chciałem, by Haz zobaczył, że miałem tę chwilę słabości. Nie mogłem mu pokazać, że byłem słaby, w ten sposób byłoby mi jeszcze trudniej mu pomóc. On nie mógł tak myśleć. Musiałem być dla nas silny.

      W ogóle nie słyszałem o czym rozmawiali. Drzwi nie przepuszczały żadnego dźwięku co jednak mnie cieszyło. Nie chciałem tego słyszeć. Nie miałem nawet najmniejszej ochoty. Harry pewnie z ogromną trudnością odpowiadał na pytania Alice a ona zapewne mocno nalegała i twardo czekała na odpowiedź; zapisywała wszystko co Harry powiedział i nie spuszczała z niego wzroku. Obserwowała jego zachowanie i emocje. Na pewno widziała w nim wszystko, a przynajmniej więcej niż ja. I czekałem tylko na jej odpowiedź, aż wszystko mi wytłumaczy, powie jaka jest przyczyna. O tym marzyłem najbardziej. Chociaż... nie. Wtedy chciałem Harry'ego w swoich ramionach. I już nigdy go nie wypuszczać.

      Drzwi się otworzyły i pojawiła się Alice. Spojrzała na mnie tylko, bez żadnych emocji, bez żadnego uśmiechu. Wstałem bez słowa i wróciłem do gabinetu kobiety. Harry siedział w tym samym fotelu, wzrok miał wbity w swoje kolana i nerwowo bawił się palcami swoich dłoni.

      Usiadłem na swoim poprzednim miejscu i spojrzałem na Alice. Ona stała i patrzyła na mnie bez żadnego wyrazu. Przestraszyłem się. Szybko wstałem i podszedłem do niej.

      - Coś nie tak? - spytałem zerkając nerwowo na Harry'ego.

      - To koniec wizyty, Louis. - w końcu uśmiechnęła się do mnie lekko.

      - Ale jak to? Nie... powiesz mi...

      - Pozwól, że tym razem zachowam to dla siebie.

      - Co?

      - Harry mnie o to poprosił. I za każdym następnym razem. Wszystko zachowam dla siebie.

      - Ale... ale jak to? - jąkałem się. Co to było? Harry nie chciał bym wiedział. Czułem się źle.

      - Nie miej mu tego za złe, proszę. Rozumiem go i uszanowałam jego decyzję. Harry po prostu nie chce, byś znał przebieg naszych rozmów. A ty się nie złość na niego. On ciebie potrzebuje. - oboje usłyszeliśmy pociągnięcie nosem i spojrzeliśmy na Harry'ego. Płakał. Szybko do niego podszedłem, pomogłem mu wstać i wziąłem go w swoje ramiona.

      - Ciiii. - szepnąłem mu do ucha i ucałowałem we włosy. - Nie płacz, kochanie. Jest w porządku. Rozumiem, naprawdę. Nie płacz. - powiedziałem spokojnie, bo to była prawda. Jeśli on tak chciał, jeśli to miało mu pomóc to w porządku. Nie miałem mu tego za złe.

      Minęła chwila zanim się uspokoił. Widziałem jednak, że jest mu przykro, iż tak mnie potraktował. Ale ja miałem zamiar mu udowodnić, że nie jestem zły. Wyszliśmy od Alice, wcześniej żegnając się z nią. Wróciliśmy do domu i tam spędziliśmy wieczór, przytulając się do siebie. Ja natomiast zapewniałem Harry'ego, że to jest w porządku. Szanuję jego decyzję. Skoro on tak chce a to ma nam pomóc to okej. Niech tylko Alice wszystko rozwiąże i niech Harry już się uśmiechnie do mnie szczerze, przestanie płakać... Niech już będzie ze mną szczęśliwy.

poniedziałek, 5 maja 2014

Rozdział 11. - Coś jest nie tak.

Dialogi, dialogi i jeszcze raz dialogi. Przepraszam. Lubi ktoś dialogi?
I mało Larry'ego. W ogóle rozdział do dupy. Nudny... 




Poniedziałek, 16 lipca, 2012.

      Nienawidzę poniedziałków. Wstawanie o szóstej rano i patrzenie jak mój Harry słodko śpi jest jednocześnie wspaniałe i okropne. Wspaniałe, ponieważ Haz jest uroczy kiedy śpi (w sumie to zawsze jest uroczy) i kocham patrzeć na niego wtedy a okropne, ponieważ on może sobie jeszcze pospać a ja muszę wstać do pracy. Nie żebym nie lubił swojej pracy, bo lubię, ale jak już wcześniej gdzieś wspominałem, wolałem projektować a nie oceniać projekty innych. Sam bym chciał, tak jak oni, tworzyć a później swoje dzieło dać do oceny i być dumnym. Praca papierkowa nie była taka cudowna jak twórcze myślenie. Pomijając dobrą płacę, nie wiem dlaczego zgodziłem się na przeniesienie mnie na stanowisko wiceprezesa. Byłem czwarty na podium jeśli chodzi o ranking najważniejszych osobistości w tej firmie. Czy to było takie fajne? Nie wiem.

      Niechętnie wstałem z łóżka stawiając bose stopy na chłodnych panelach. Niemniej jednak było to przyjemne, gdyż było mi okropnie gorąco po śnie w lipcu z zamkniętymi oknami w całym pomieszczeniu. Było po prostu duszno. Odwróciłem się do Harry'ego i zdziwiłem się nieco widząc na jego odkrytej, mlecznej skórze gęsią skórkę. Mój chłopak był zmarzluchem, tak, ale że aż takim to nie wiedziałem. Sięgnąłem więc po kołdrę skopaną w tyłach łóżka i zakryłem nią jego drobne ciałko po samą szyję. Nachyliłem się do jego buźki i złożyłem delikatnego całusa na policzku i nieco dłuższego na czole. Przeczesałem dłońmi jego roztrzepane loki i na koniec szepnąłem mu, że go kocham.

      Podszedłem do dużej szafy i otworzyłem ją. Nie miałem dziś ochoty na garnitur więc wyciągnąłem czarne, megaobcisłe rurki i białą koszulę. Jeszcze tylko czarne skarpetki i z takim zestawem wszedłem do łazienki. Wziąłem szybki prysznic jednocześnie rozluźniając się. Zmyłem z siebie cały sen a moje mięśnie były gotowe do pracy. Wytarłem się, aż do czerwoności po czym założyłem wcześniej przygotowane ubrania. W końcu przyszedł czas na włosy. Dziś wyjątkowo wyglądały dobrze więc potraktowałem je tylko lekkim żelem układając na prawy bok. Spryskałem się nowymi perfumami Calvina Kleina i w końcu zszedłem do kuchni na śniadanie. Nastawiłem wodę na herbatę i w międzyczasie przygotowałem sobie cztery kanapki z sałatą, szynką i pomidorem do pracy. Do tego zestawu dołączyłem jogurt bananowy i batona zbożowego. Zalałem herbatę, dosypałem dwie łyżeczki cukru i zabrałem się za posiłek, który miałem zjeść w tej chwili. Zdecydowałem się na zwykłe tosty z serem i ketchupem. W końcu zasiadłem spokojnie do stołu i rozpocząłem konsumpcję.

      Rozkoszując się posiłkiem przeglądałem poranne wiadomości w moim telefonie. W tej chwili czułem się jak czterdziestolatek. Nie mogłem uwierzyć samemu sobie, że interesują mnie newsy z rana. Że w ogóle mnie coś takiego interesuje. Fakt, wieczorem z Harrym zawsze oglądamy ITVNews, żeby ogólnie wiedzieć co dzieje się na świecie i w kraju. Ale dziś jest pierwszy dzień kiedy z rana przeglądam wiadomości i czytam o Davidzie Cameronie. Zawsze grałem w jakieś nic nie warte gierki a teraz... naprawdę czułem się staro. Jednak myśl, że mój chłopak ma osiemnaście lat trochę poprawiła mi humor. W końcu mam w tym roku dwadzieścia sześć lat a nie sześćdziesiąt dwa. Uznałem po prostu, że to przypadek, iż interesuję się polityką Anglii. To pewnie tylko dziś. Jestem nieco rozkojarzony i nie mam nawet ochoty wstać od stołu. Tak, to pewnie dlatego.

      Po skończonym posiłku i czterech rundkach w Angry Birds byłem już gotowy do pracy. Była za dwie minuta siódma, zawsze potrzebuję mniej więcej tej godzinki, by dojechać do pracy. Nauczyłem się tego już pierwszego dnia kiedy zacząłem pracować i spóźniłem się ponad godzinę ze względu na kroki. Ledwo ubłagałem Paula, by dał mi jedną szansę a na pewno się poprawie i on nie będzie żałował. A teraz proszę - wiceprezes.

      Martwiło mnie tylko to, że Danielle jeszcze nie było. Przeważnie kiedy szykowałem sobie śniadanie ona już przychodziła. Po krótkim zastanowieniu stwierdziłem, że pewnie zaspała lub zatrzymały ją korki. Później więc, w pracy, zadzwonię czy wszystko w porządku. Teraz się śpieszyłem. Schowałem lunch i przekąski do teczki gdzie były również papiery, których treści nie znałem. Dopiłem herbatę i skierowałem się do drzwi. Tam założyłem moje mokasyny kiedy zauważyłem przez okno, że Danielle parkuje przy moim samochodzie. Uśmiechnąłem się pod nosem, na szczęście nic jej nie jest, i wyszedłem z domu. Rozłożyłem ramiona kiedy tylko dziewczyna wysiadła z samochodu. Posłała mi szeroki uśmiech po czym podeszła do mnie i wtuliła się w moje ciało.

      - Hej. - mruknąłem jej powitanie do ucha. - Co tak późno? - odsunąłem ją od siebie i spytałem z troską.

      - Zaspałam, przepraszam. - uśmiechnęła się blado.

      - Przestań, nie przepraszaj mnie. Każdemu może się zdarzyć. - zapewniłem ją i przyjrzałem się jej dokładnie. Faktycznie wyglądała na niewyspaną pomijając idealną fryzurę i świetne ubrania, które miała na sobie. Niemniej jednak jej oczy były podkrążone i jakieś takie... smutne. A uśmiech nie był taki szczery jak zawsze. Czy aby na pewno była tylko niewyspana?

      - Stało się coś? - spytałem zaniepokojony a ona spuściła wzrok. Wiedziałem.

      - Nic takiego. - powiedziała cicho.

      - Jesteśmy przyjaciółmi, tak? Możesz mi powiedzieć, przecież wiesz.

      - Tak, jasne. Tylko... pogadamy jak wrócisz, w porządku? - uniosła na mnie wzrok. Jej oczy były już mokre a mnie serce zabolało.

      - Dani... - westchnąłem ledwo słyszalnie i wziąłem ją w swoje ramiona. - Nie płacz, kochana. Proszę. - pociągnęła nosem. - Jak wrócę to porozmawiamy, dobrze? - kiwnęła głową. - A teraz zajmij się moim chłopakiem, w porządku? - zachichotała cicho i odsunęła się ode mnie.

      - W porządku. - przytaknęła z uśmiechem. Dałem jej buziaka w policzek i kiedy ona zniknęła za drzwiami mojego domu ja wsiadłem w samochód i ruszyłem do pracy.


                                                                          ||PDC||


      Postanowiłem sobie, że kiedy zjem śniadanie zadzwonię do Zayna. Ostatni raz widziałem się z nim równy tydzień temu kiedy przyszedł przeprosić Harry'ego. Od tamtej pory się nie odzywał. Przyznam szczerze, że trochę się o niego martwiłem. Może się obraził o coś albo coś się stało... Chciałem usłyszeć jego głos i wiedzieć, że wszystko jest w porządku. Jest moim przyjacielem w końcu, odkąd pamiętam. Jest dla mnie jak brat mimo pewnego epizodu, który miał zdarzenie jakiś czas temu. Ma uraz do Harry'ego, bo jest dużo młodszy ode mnie. Czasami mnie wkurwia a nawet często ale mimo wszystko kocham go. 

      Razem z Margie zeszliśmy do bufetu na dole. Zajęliśmy mały okrągły stolik w kącie po czym dziewczyna złożyła zamówienie. Ja natomiast miałem swój posiłek, którzy przygotowałem rano, bardzo starannie. Co jak co ale domowe jedzenie jest najlepsze. Nie przepadałem za jakimiś wynalazkami w restauracjach. Zawsze wolałem zjeść coś co przygotowała mi mama czy Harry. Oni gotują najlepiej. W pracy natomiast zawsze lunch jadłem tutaj, w tym bufecie. Dziś jednak postanowiłem zjeść coś domowego. Nawet Margie się zdziwiła.

      - Nie zamawiasz? - spytała upijając łyk swojej wody gazowanej.

      - Dziś mam swoje żarełko. - uśmiechnąłem się dumnie kładąc na stół moje śniadanie w brązowej torbie papierowej. Dziewczyna zaśmiała się łagodnie.

      - Każdego dnia zadziwiasz mnie coraz bardziej. - zaczesała swoją bujną kręconą grzywkę za ucho. Miała naprawdę piękne włosy. Które jednak nie dorównywały sprężynkom Harry'ego.

      - Dlaczego?

      - No bo każdego dnia wnosisz coś nowego, ciekawego czy śmiesznego do mojego życia. Każdego dnia jakiś inny, ciekawy pomysł. - pochlebiła mi z uroczym uśmiechem.

       - Weź, bo się rumienię. - przyznałem szczerze, czując, że moja twarz, jak i szyja, robi się czerwona. Szybko przykryłem gorące policzki chłodnymi dłońmi.

       - Widzę właśnie. - zaśmiała się perliście a kilkoro osób w pomieszczeniu zwróciło na nas swoją uwagę. Poczułem, że zawstydzam się jeszcze bardziej a Margie zakryła usta dłonią starając się zdusić w sobie chichot.

      - Jesteś niemożliwa. - jęknąłem kręcąc głową.

      - Ale mnie kochasz. - wytknęła mi język i w tym samym momencie kelner przyniósł jej zamówienie; kanapki z żółtym serem i powidłami z malin oraz owocowa herbata. Jak zwykle to samo.

      - Nie nudzi ci się to? - zapytałem machając dłonią na jej posiłek i biorąc kęsa swojej kanapki.

      - Ile razy mam ci mówić, że...

      - ...takie śniadanie zawsze jadłam w rodzinnym domu na wsi i tak mi zostało, nie potrafię tego zmienić. Nie sorry cię. - dokończyłem za nią jej wieczną odpowiedź na zadawane przeze mnie pytania podobne do wcześniej wypowiedzianego, imitując jej delikatny głosik. Skrzywiła się a ja zaśmiałem w swoją dłoń.

      - Nienawidzę cię. - odburknęła splatając ręce na piersi i udając oburzoną. Widziałem jednak, że delikatny uśmiech błąka się na jej ustach. Wyszczerzyłem się do niej a ona za chwilę to odwzajemniła.

      Konsumując nasze śniadanie w międzyczasie rozmawialiśmy na różne tematy. Po cichu przyznała mi się, - w sekrecie oczywiście - że już nie jest pewna co do swojej orientacji, gdyż zauważyła, że inaczej patrzy na swoją przyjaciółkę. Dowiedziałem się, że dziewczyna zerwała z chłopakiem a ona oczywiście musiała ją pocieszać. Opowiadała mi jak to inaczej się czuła tuląc ją do siebie, wycierając jej łzy i powtarzając jej, że ten  Hubert(?) to zwykły palant, bo zostawił taką wspaniałą dziewczynę dla jakiegoś plastika. Mówiąc mi o niej zauważyłem w jej oczach te miłe iskierki radości, uroczy uśmiech i w ogóle wyraz twarzy jakby była zakochana. Potwierdziłem jej tezę, iż być może jest zauroczona przyjaciółką. Ona natomiast posmutniała, bo stwierdziła, że nie będzie miała u niej szans. Szybko ją pocieszyłem faktem, że przecież rozstała się z chłopakiem, jest wolna a Margie to jej wspaniała przyjaciółka, która tak cudownie ją pociesza. I może mieć jakieś szanse w końcu.

      - Jak nie spróbujesz to się nie dowiesz. Pokaż jej jak ważna jest dla ciebie i że jest ważna w ten inny sposób. - posłałem jej dodający otuchy uśmiech. Odwzajemniła go lekko.


      - Co mam zrobić? - spytała patrząc na mnie błagalnie, jakby prosząc bym wymyślił jej plan działania.

      - Jak ona się teraz czuje?

      - Jest w kompletnej rozsypce. Minął tydzień a ona ciągle potrafi się rozpłakać. - posmutniała.

      - Hmm... to zrobisz tak. Skoro tak źle z nią to zaproponuj jej babski wypad.

      - Babski wypad? - dziewczyna zmarszczyła brwi i odsunęła się od stołu, plecy opierając na oparciu krzesła.

      - No... czy co wy tam dziewczyny robicie. Możesz zabrać ją na randkę. - uśmiechnąłem się do niej ukazując swoje zęby a ona posłała mi spojrzenie mówiące, że to nie wchodzi w grę. - Posłuchaj. Jeśli ja bym był w twojej sytuacji a Harry byłby tą twoją koleżanką to wziąłbym go

do jakiejś miłej knajpki. Porozmawiał o wszystkim ale omijałbym tematy dotyczące związków i tak dalej. - wzruszyłem ramionami a ona słuchała uważnie. - Potem powiedziałbym mu jak ważny jest dla mnie, że chcę jego szczęścia bla bla bla - wywróciłem oczami na co Margie się zaśmiała. - Komplementowałbym go w delikatny sposób, jakieś szepty, niechcący muśnięcie dłoni i tak dalej w nieskończoność. Potem zabrałbym go do siebie jeśli by się zgodził. Jakaś lampka wina, wszystko by nie myślał o byłym. Romantyczna rozmowa i pewnie zasnęlibyśmy w swoich ramionach. Rano on się budzi z głową na mojej piersi, przygląda mi się jak śpię i jest mną zauroczony i...

      - Dobra, już łapię. - Margie zaśmiała się głośno i szczerze. Uśmiechnąłem się do niej zawstydzony, ponownie dzisiejszego dnia.

      - Przepraszam, zapędziłem się. - zdjąłem dłonie ze stołu i położyłem na swoje kolana.

      - Zauważyłam. - uśmiech nie schodził z jej buźki. - I dziękuję. Chyba tak zrobię.

      - Cieszę się, że mogłem pomóc. - przyznałem a moja pewność siebie za chwilę wróciła. Jej, pomogłem przyjaciółce. Nie powiem, że byłem z siebie dumny. Zaakceptowała moją radę i postanowiła wcielić ją w swoje życie. Ucieszyłem się.

      Nagle przy nas pojawił się James a mój uśmiech zamienił się w grymas. Dziś jeszcze nic mi nie zrobił ale mimo wszystko miałem ochotę walnąć go w twarz. Ot tak bez powodu. Chociaż nie, powód był: on sam.

      - Hej, Margie. - przywitał się z dziewczyną a mnie nawet nie zaszczycił swoim spojrzeniem. Stanął do mnie plecami, tak bym nie musiał patrzeć na jego wstrętna gębę. I dobrze. W tej chwili chciałem mu podziękować.

      - Och. Cześć. - brunetka wymusiła uśmiech. Również nie cierpiała go jak ja.

      - Paul cię potrzebuje do jakichś rachunków czy coś. - oznajmił ciepło trzepocząc przy tym rzęsami a dziewczyna westchnęła ciężko. Machnęła na niego ręką.

      - Dzięki. Już idę. - mruknęła jakby do siebie a on w końcu sobie poszedł. - Boże, jak ja go nienawidzę. - jęknęła uderzając czołem o stolik zaścielony kremowym obrusem. Wazonik z żonkilem stojący na środku zachwiał się trochę a ja zaśmiałem donośnie. Na szczęście pora lunchu już się powoli kończyła i w restauracji było zaledwie kilka osób, które nie zwróciło na mnie nawet najmniejszej uwagi.

      - Lubi cię. - przyznałem kiedy dziewczyna uniosła na mnie spojrzenie i poruszyłem znacząco brwiami.

      - Siedź cicho. Zarywa do mnie odkąd tu pracuję. Czy on przypadkiem nie jest gejem? - pokręciła niedowierzająco głową unosząc dłonie w geście bezradności.

      - Może leci na dwa fronty? Do Harry'ego ostatnio się podwalał. - na samo wspomnienie zrobiło mi się niedobrze. Mój chłopak jeszcze się do niego uśmiechał i pomachał na pożegnanie.

      - Jest taki wkurwiający. - Margie jęknęła jakby do siebie po czym wstała od stołu. Sięgnęła do torebki i chwilę w niej grzebiąc wyciągnęła dwa banknoty po czym położyła je na tacy. - Idę do Paula. Pa. - podeszła do mnie i cmoknęła w policzek. Podziękowała jeszcze raz i ruszyła do wyjścia. Czekałem, aż zniknie za drzwiami a następnie również się zebrałem i wróciłem do biura.


                                                                    ||PDC||



     Planowałem zadzwonić do Zayna zaraz po śniadaniu. Jednak miałem trochę papierkowej roboty, która pokrzyżowała mi plany. Jak zwykle nic nie szło po mojej myśli. Nie chcąc przeciągać szybko wziąłem się za dokumenty. Skończyłem wszystko po jakiejś godzinie i wtedy już na spokojnie mogłem zadzwonić do przyjaciela.
 Poprosiłem jeszcze Margie by nikogo nie wpuszczała do mnie przez przynajmniej dziesięć minut z wymówką, iż jestem bardzo zajęty i nie można mi przeszkadzać. W końcu rozsiadłem się wygodnie w moim fotelu i w kontaktach wybrałem Zayna po czym kliknąłem zieloną słuchawkę i przyłożyłem urządzenie do ucha. Po trzech a może i sześciu sygnałach w końcu usłyszałem głos Malika. 

       - Lou? - powiedział zdyszany jakby biegał albo... całował się?

       - Cześć, Zayneh. - przywitałem się słodko. - Przeszkadzam?

       - Um... wiesz. Tak trochę? - och.
    

        - Och. - muszę przyznać, że w tej chwili zrobiło mi się głupio i... smutno. Przeszkadzałem mu. Kurde, Zayn nawet jak był w trakcie seksu odbierał telefony ode mnie i mówił, że nie jest szczególnie zajęty i może rozmawiać, nie przejmując się tą drugą osobą. A teraz... przeszkadzałem mu. Pierwszy raz w życiu. Zabolało. - To... to. Zadzwonię innym razem. - powiedziałem ze smutkiem w głosie.

      - Nie! Cholera, Louis, nie. To znaczy... stało się coś? - spytał a ja słyszałem w tle, że się poprawiał na miejscu.

      - Nic szczególnego. Chciałem tylko porozmawiać z przyjacielem. Ale skoro jesteś zajęty...

      - Nie, w porządku. Możemy rozmawiać. - powiedział szybko.

      - Zayn. - usłyszałem zachrypnięty i zirytowany głos. Zmarszczyłem brwi.

      - Chwilka, skarbie. - powiedział Zayn o wiele ciszej niż przed chwilą, jakby trzymał z dala telefon od siebie, bym nie usłyszał. Nie wyszło mu. Usłyszałem jakieś mlaśnięcie jakby całus o potem nieprzyjemny szelest i skrzypnięcie zamykanych drzwi. - Jestem. - tym razem powiedział do mnie, dużo wyraźniej.

     - Z kim jesteś? - zaciekawiłem się i... uśmiechnąłem. Zayn kogoś miał? Dlatego nie odzywał się cały tydzień? Chciałem zapiszczeć do telefonu ale jeszcze nie wiedziałem wszystkiego i by nie wypadało.

     - Z nikim. Louis...

      - Zayn. Nie okłamuj mnie. - przerwałem mu i uśmiechnąłem szeroko. - Masz kogoś? - spytałem prosto z mostu.

      - Louis. - jęknął zawstydzony a ja zaśmiałem się cicho. Był taki słodki.

      - No więc? - domagałem się odpowiedzi.

      - Louis, proszę...

      - To coś poważnego? - nękałem go dalej a z mojej twarzy nie znikał uśmiech.

      - Lou, posłuchaj mnie. Na razie nie czuję potrzeby, by ci się zwierzać. - posmutniałem. - Nie chcę zapeszać, okej? - powiedział cicho i na moje usta znów wrócił uśmiech.

      - W porządku. - przyznałem entuzjastycznie. Coś się szykowało i ja to czułem. Kiedy dzwoniłem do Zayna w takich sytuacjach on nigdy nie wychodził do innego pomieszczenia. Coś było na rzeczy...

      - Porozmawiamy o tym kiedy indziej, okej? Muszę już wracać. - powiedział zniecierpliwiony.

      - Dobrze. Leć już do niego. - ledwo powstrzymałem chichot. Zayn fuknął i chwilę się nie odzywał. W końcu pożegnał się zawstydzony i szybko rozłączył.

      Odłożyłem telefon i przez moment analizowałem wszystko w ciszy. Zaynie zdecydowanie miał kogoś. To znaczy... nie byłem pewien czy już byli razem czy to może jeszcze gra wstępna. Mimo wszystko czułem miłość w powietrzu. Malik w końcu szukał kogoś na poważnie, na stałe. Byłem z niego dumny, poważnie. On chyba nigdy nie miał chłopaka. (Pomijając mnie ale to taki szczegół, to się nie liczyło).

      W momencie zachichotałem do siebie. Cieszyłem się ze szczęścia przyjaciela, naprawdę. Już nie mogłem się doczekać kiedy poznam jego drugą połówkę. Chłopak albo będzie taki jak on albo to jego zupełne przeciwieństwo. Liczyłem na to drugie. Taki malutki blondynek z jasną karnacją, dobrze ułożony, schludnie ubrany to coś dla niego. I jakaś moja podświadomość mi mówiła, że taki właśnie jest jego przyszły chłopak. Kobieca intuicja czy coś...

      Kiedy wielkimi krokami zbliżała się godzina siedemnasta zacząłem się zbierać do domu. Wszystko co dziś zrobiłem podałem Margie, by zaniosła Paulowi. Potem wziąłem trochę papierkowej roboty do domu i na koniec zamknąłem swoje biuro. Chowając klucze do tylnej kieszeni spodni podszedłem do mojej sekretarki. Życzyłem jej powodzenia z przyjaciółką po czym pożegnałem się buziakiem w policzek i wyszedłem z firmy. W końcu. W końcu ten pieprzony poniedziałek dobiegał końca. Teraz czekała mnie przyjemniejsza jego część, czyli powrót do domu, do mojego Harry'ego.

      Jadąc spokojnie drogą i słuchając jakiejś brytyjskiej stacji, gdzie aktualnie puścili
 Kodaline - Big bad World, zespół za którym Hazz jeszcze niedawno szalał i planował układ do jednej z ich piosenek, zastanawiałem się czy zajechać do sklepu. Akurat zbliżałem się do TESCO i pomyślałem, że mógłbym kupić coś słodkiego Harry'emu i sobie. Zaparkowałem więc jak najbliżej sklepu i poszedłem na łowy. Upolowałem cztery paczki pianek marshmallow, zapłaciłem i wróciłem do Range Rovera. Po dwudziestu minutach byłem już blisko domu. Po sekundach wjeżdżałem na podjazd. Wziąłem zakupy oraz teczkę. Wysiadłem z samochodu po czym go zamknąłem i ruszyłem do domu. Drzwi były otwarte więc wszedłem spokojnie.

      - Hej. - przywitałem się z Dani, która krzątała się po salonie. Sprzątała?

      - Cześć. - westchnęła z uśmiechem. Podeszła do mnie i cmoknęła mnie w policzek.

      - Jak się czujesz? - spytałem odkładając wszystko, co miałem w rękach, na stół.

      - W porządku. - uśmiechnęła się słabo. Wiedziałem, że nie jest w porządku.

      - Och. To porozmawiamy teraz?

      - Najpierw idź przywitać się z Harrym. - chwyciła jedną paczkę pianek po czym mi podała próbując się uśmiechnąć.

      - Dobrze. - zgodziłem się i skierowałem swoje kroki do sypialni mojej i mojego chłopaka.

      Powoli wszedłem do pokoju i moim oczom ukazał się Haz siedzący na swoich piętach przy szafie i trzymający w obu rękach swój szary sweterek na wysokości twarzy. Nawet mnie nie zauważył. Wyglądał uroczo marszcząc swoje czółko. Przysunął materiał do nosa, zaciągnął się jego zapachem po czym się skrzywił. Ledwo powstrzymałem chichot, był taki słodki. Zgniótł ubranie w rękach i wyrzucił za siebie na jakąś kupkę. Sprzątał? On też?

      - Haz...? - spytałem niepewnie.

      - Louis! - pisnął po czym z szerokim uśmiechem wstał i rzucił się na mnie. Objął rękoma moją szyję i stanął na palcach.

      - Boże, kochanie... - zaśmiałem się łagodnie w jego loczki. Pachniały czekoladą.

      - Tęskniłem. - westchnął cicho.

      - Wiem. Ja też. - odsunąłem go od siebie na odległość ramion. Przyjrzałem mu się. Jego oczy były smutne ale cieszyły się na mój widok. Nie chciałem jednak teraz poruszać tego tematu. W zamian cmoknąłem go w jego różowiutkie usteczka. Uśmiechnął się.

      - Mam coś dla ciebie. - przerwałem przyjemną ciszę po czym pokazałem mu paczkę pianek. Jego oczka automatycznie się zaświeciły a uśmiech poszerzył, niemalże dosięgając uszu. Wyrwał mi słodycze z dłoni a następnie otworzył plastikowe opakowanie. Wyjął kilka pianek i wepchnął je sobie do buzi.


      - Ej, podziel się. - obruszyłem się robiąc z ust dziubek. Harry zachichotał ale wyjął jedną piankę i przystawił do mojej buzi. Otworzyłem ją i wystawiłem język a on spokojnie położył na nim słodycz. Uśmiechnąłem się do niego a on znów wpakował sobie kolejne pianki i zaczął wolno przeżuwać.

      - Jesteś niemożliwy. - zaśmiałem się.

      Kiedy się ogarnęliśmy postanowiliśmy zejść do Dani. Miałem z nią porozmawiać i bałem się, że ucieknie. Bałem się też, że stało się coś złego. Dziś rano się rozpłakała. Martwiło mnie to. Nigdy jej takiej nie widziałem. Naprawdę coś było nie tak, w złym sensie. Nie mogłem się przecież pomylić tak samo jak w kwestii Zayna. U niego było w porządku, a nawet bardzo. Natomiast u Danielle... Naprawdę musiałem z nią porozmawiać.

      Usiedliśmy z Harrym na kanapie naprzeciw telewizora jednak zwróciliśmy się w kierunku dziewczyny, która siedziała na fotelu obok. Objąłem chłopaka ramieniem a on niemalże położył się na mojej piersi. Ucałowałem go we włosy a on przerzucił ramię przez mój brzuch. Spojrzałem na dziewczynę. Była smutna. Ciekaw byłem czy Harry to zauważył dzisiaj ale już nie pytałem. Danielle wciągnęła nogi pod pośladki a dłonie ułożyła na swoich kolanach. Jej wzrok był skierowany w dół. Był pusty, nieobecny, smutny.

      - Dani. - zacząłem spokojnie z myślą, że spojrzy na mnie. Jednak nie. Cisza ta trwała może trochę dłużej niż pięć minut. Peazer siedziała ciągle w tej samej pozycji, Harry prawie przysypiał a ja wpatrywałem się w przyjaciółkę zmartwiony. Nie wiedziałem jak zacząć tę rozmowę, jak wyciągnąć z niej to co w sobie dusiła i nie chciała powiedzieć. Kurde, nie jestem psychologiem. Jak miałem to rozegrać? Nie chciałem, żeby się rozpłakała czy coś. W tej chwili było mi jej strasznie żal.

       - Powiesz mi co... - spróbowałem ponownie ale Danielle szybko mi przerwała.

       - Rozstałamsięzliamem. - co?

   
   Powiedziała tak cicho i niewyraźnie. Nie zrozumiałem.

      - Co?

      - Ech. - westchnęła głośno. Jej głos drżał. - Rozstałam się z Liamem. - powtórzyła tym razem wolno i wyraźnie. A mi aż mowę odjęło. Czy ja dobrze usłyszałem? Naprawdę?

      - Co? - zdziwił się Harry wybudzając się ze swojej drzemki. Opierał się na ramionach i wpatrywał ze zdziwieniem w dziewczynę, która od dobrych dziesięciu minut siedziała w tej samej pozycji.

      Nie mogłem w to uwierzyć. Danielle i Liam. Najcudowniejsza para pod słońcem. Byli przecież dla siebie stworzeni. Co poszło nie tak? Payne już nie raz mi mówił, że planuje się oświadczyć. Mieszkają razem. Kochają się. Każdy to powie widząc ich razem. Gruchają do siebie co chwilę kiedy są obok siebie. Czasami sam nie mogłem na nich patrzeć chociaż z Harrym zachowuję się tak samo. Co spowodowało, że się rozstali? Czy to jakiś głupi żart?

      - Dani... - odezwałem się po chwili ciszy. Dziewczyna w końcu podniosła na mnie wzrok. Jej oczy świeciły się od łez. Serce mnie bolało na ten widok. Wstałem szybko z kanapy i podszedłem do niej biorąc ją w swoje ramiona. Wtuliła się we mnie mocno i na dobre rozpłakała. Usiadłem obok niej ciasno ją obejmując i gładząc uspokajająco po plecach. Drżała w moich uścisku. Czułem, jakbym sam miał się zaraz rozpłakać.

      Wzdrygnąłem się czując czyjeś dłonie na swoich barkach. Obróciłem się delikatnie i westchnąłem przymykając powieki. To przecież był Harry. Smutny Harry, który najwyraźniej też chciałby się przytulić. Zrobiłem mu więc trochę miejsca i wcisnął się pomiędzy mnie a Danielle. Objął ją mocno a ona spojrzała na mnie mokrymi oczami. Posłałem jej delikatny uśmiech i w momencie usłyszeliśmy chlipnięcie. Harry się rozpłakał.

      - Och, kochanie. - westchnąłem po czym wtuliłem się w jego plecy a Danielle tuliła go do swojej piersi. Wszyscy wiemy, że Haz jest bardzo wrażliwy. Szczególnie ostatnio.

      - Hej, nie płacz. - szepnęła mu Dani na co on zaniósł się jeszcze większym płaczem.

      - Dlaczego? - odezwałem się do dziewczyny. Zrozumiała o co mi chodzi. Przymknęła oczy i wzięła drżący oddech.

      - Od dawna nam się nie układało. - powiedziała cicho, pocierając plecy mojego chłopaka. Chciałem zapytać dlaczego nic mi nie mówiła. Ona jak i Liam. Ale powstrzymałem się, nie chciałem robić jej teraz wyrzutów. - Wczoraj przeprowadziliśmy rozmowę. Mieliśmy ostatnio coraz mniej dla siebie czasu. Oboje czuliśmy, że coś się psuje. Staraliśmy się temu zapobiec. Jakieś randki, miłe wspólne wieczory, noce... Liam kupował mi różne prezenty, ja... - urwała na chwilę. - Stwierdziliśmy, że to nie ma sensu. Wczoraj oboje to zakończyliśmy. - w jej oczach znów pojawiły się łzy a dolna warga zaczęła drżeć. Już naprawdę nie wiedziałem co powiedzieć, jak ją pocieszyć.

      Nie powiedziałem nic. Przytuliliśmy się w trójkę i trwaliśmy tak długi czas. Dopóki Harry się uspokoił. Potem dziewczyna doprowadziła się do porządku, pożegnała z nami i wyszła. Pojechała do mamy. Dlatego dziś przyszła później, jak się dowiedziałem. Wstała wcześniej od Liama, który spał w pokoju gościnnym, spakowała swoje rzeczy i zawiozła je do rodzicielki, wcześniej mówiąc jej co się stało. A potem przyjechała do nas.

      Nadal nie potrafiłem przyjąć do wiadomości, że Liam i Danielle już nie są razem.

   
  Wieczorem postanowiłem zadzwonić do Liama. Chciałem go poprosić, by przyszedł do mnie, byśmy mogli spokojnie porozmawiać. Wiedział o czym. Powiedział, że nie może. Że nie chce o tym gadać i chce być teraz sam. Stwierdził, że musi to przemyśleć, to co zrobili z Danielle. Czułem, że nie był pewny ich decyzji. Jednak nic nie mówiłem. Postarałem się uszanować jego prośbę, by przełożyć rozmowę na inny dzień. Rozłączył się bez pożegnania. Szczerze mówiąc to byłem na niego wściekły. Nie wiem o czym oni oboje z Danielle myśleli rozstając się
 ale byłem pewny, że to ich najgorszy pomysł w całym ich życiu. A Payne jest w końcu mężczyzną! Jak mógł to zrobić biednej, delikatnej i kruchej Danielle! Jak mógł w ogóle pozwolić jej odejść. Nie rozumiem. A jeśli to on tego chciał, jeśli to on wpadł na ten pomysł to przysiągłem sobie, że jak tylko go spotkam i okaże się to prawdą to mu rozkwaszę twarz. Naprawdę w tej chwili byłem strasznie wściekły. Miałem ochotę rzucić telefonem, który trzymałem w dłoni. Jednak Harry szybko mnie powstrzymał. Zabrał mi urządzenie z dłoni i poprosił, bym się położył. Zrobiłem więc tak jak chciał. Poczułem, że rozpina mi koszulę. Zdjął ją i odwiesił na wieszak. Następnie pozbył się moich spodni i skarpetek zanosząc wszystko do łazienki. Obserwowałem jak Harry zdejmuje z siebie ubrania po czym położył się obok mnie. Zakrył nas kołdrą i ułożył swoją głowę na mojej piersi. Musnął ustami moją skórę a mnie przeszedł dreszcz. Zawsze tak na mnie działał.

      Poczułem jak na oślep szuka mojej dłoni więc pomogłem mu chwytając jego. Splotłem razem nasze palce i uśmiechnąłem się do siebie. W tej chwili byłem pewny, że nie ważne co się stanie, nie ważne jak źle będzie, nigdy nie pozwolę mu odejść. Harry to miłość mojego życia, to 
ten jedyny. Nie wyobrażałem sobie zestarzeć się bez niego. To było niemożliwe. Byłem przekonany, że my to... na zawsze.

      - Wrócą do siebie, zobaczysz. - usłyszałem jego ledwo słyszalny szept. Ucałował mnie w miejsce gdzie znajduje się moje serce, jego ulubione miejsce do całowania na moim ciele, i nawet nie zdążyłem mrugnąć a on już zasnął.